Do czego nawiązuje tytuł płyty "Dive Deep" (zanurz się głęboko). W czym się zanurzyliście?
Ross Godfrey: Chcieliśmy, żeby ta płyta była jak zanurzenie we wszechogarniającym cieple - taka odrobinę psychodeliczna podróż wewnątrz siebie. W sensie brzmieniowym chcieliśmy zanurkować w nowe dźwięki - stąd poszukiwania nowych wokalistów, instrumentów i flirtowanie z różnymi gatunkami.
Na nowym albumie słuchać sporo bluesa i modnych ostatnio folkowych brzmień. Rusza cię ta scena?
To dla mnie żadna nowina, bo zawsze inspirowaliśmy się folkiem. Ze współczesnych artystów ostatnio największe wrażnie zrobił na mnie zespół Brightblack Morning Light - są z Nowego Meksyku i grają kawał naprawdę posuwistej muzyki.
Słyszałem, że praca nad tym albumem przebiegała inaczej niż zwykle...
Tak - postawiliśmy na bardziej organiczne brzmienia, co wiązało się z tym, że prawie wszystko nagrywaliśmy na żywo, a dopiero potem wrzucaliśmy do komputera, by tam przemielić to na najróżniejsze sposoby. Wiele razy korzystaliśmy z generatorów przypadkowych przebiegów rytmicznych i melodycznych. Jest taki jeden genialny program, Synchronic, który dany materiał dźwiękowy przerabia na przypadkowe frazy. Nagraliśmy więc kilkadziesiąt minut bębnów, włączyliśmy program i poszliśmy na kawę. Po powrocie wybraliśmy kilka najciekawszych fragmentów przetworzonego materiału. Normalnie zajęłoby nam to cały dzień. Przypadek w ogóle odegrał na tej płycie dużą rolę - przypadkowo odnajdywaliśmy wokalistów przez internet, sporo "szczęśliwych wypadków" działo się w studio.
Już nie pracujecie nie tylko ze Skye Edwards, ale też z wokalistką, która ją zastąpiła. Co się stało?
Wokaliści to bardzo specyficzny rodzaj ludzi. Na początku są z reguły przyjaźni i wyluzowni, ale gdy tylko wyjdą na scenę i zagrają kilka koncertów, zamieniają się w egocentryczne monstra, którym się wydaje, że są panami całego świata. Przerabialiśmy to ze Skye, a potem z Daisy Martey i szczerze mam tego dość. Poza tym nasza muzyka jest tak różnorodna, że jedna wokalistka tak naprawdę zawsze była ograniczeniem. Potrzebujemy różnych kolorów i emocji. To dlatego "Dive Deep" nagraliśmy z kilkoma różnymi wokalistami, m.in. Norwegiem Thomasem Dybdahlem i z Mandą z Francji.
Tę ostatnią znaleźliście za pośrednictwem internetu. Sama się do was zgłosiła?
Zwyczajnie napisała za pośrednictwem strony MySpace, że uwielbia naszą muzyką i że chciałaby z nami zaśpiewać. Posłuchalśmy jej nagrań i niebawem była już w samolocie do Anglii. Jest skromna - przynajmniej na razie (śmiech) - i bardzo wszechstronna. Będzie z nami grała podczas najbliższej trasy koncertowej, w tym również w Polsce w lecie (występ jeszcze nie potwierdzony - przyp. red.), ponieważ zna nasze wszystkie stare utwory.
Był też drugi artysta, Mak Of All Trades, który wykonał na płycie "fletowy beat boxing".
Jego z kolei to my znaleźliśmy na You Tubie. To bardzo ciekawa postać - facet szuka różnych starych, często niedziałających instrumentów, naprawia je i uczy się na nich grać. Potem daje jeden koncert i szuka kolejnego intrumentu do nauki. Dla nas wykonał "fletowy beat boxing", czyli połączenie tradycyjnego beat boxingu (perkusyjne dźwięki wykonywane ustami - przyp. red.) z grą na flecie. A jak to brzmi? Posłuchajcie kawałka "One Love Karma".
Skoro o internecie mowa - nie myśleliście o tym, żeby wykonać podobny manewr jak Radiohead?
I rozdawać utwory za darmo? Nie musieliśmy. Jacyś panowie z Rosji zrobili to za nas. Miesiąc temu ktoś wykradł ze studia nieskończoną jeszcze wersję albumu i umieścił na tamtejszych stronach. Ściągnęło ją ponad 300 tysięcy osób. Myślę, że to całkiem dobry wynik (śmiech).
Jesteście znani z zamiłowania do starego analogowego sprzętu i drogich urządzeń studyjnych. "Dive Deep" rzeczywiście brzmi bardzo ciepło, ale nie masz wrażenia, że to praca na marne, skoro i tak wasze kawałki skończą jako dziadowskie mp3?
Fakt - mp3 to beznadziejny format, ale mimo to warto dbać o brzmienie. Posłuchaj płyt Jimiego Hendriksa - brzmią świetnie nawet w formacie mp3. A to dlatego, że dobrze nagrany utwór nawet po kompresji zawsze zabrzmi lepiej, niż ten nagrany gorzej. Ja oczywiście preferuję prawdziwe płyty, najlepiej winylowe. Zawsze kręciło mnie oglądanie książeczek, dotykanie dużych okładek, które miały też inne, bardzo praktyczne zastosowanie - świetnie robiło się na nich skręty (śmiech). Naciskamy na naszą wytwórnię, żeby wydała "Dive Deep" na winylu, głównie po to, żebyśmy sami mogli go mieć.
Na waszej stronie można przeczytać: "Ta płyta to dzieło miłości, które ocaliło naszą wiarę w muzykę". Mieliście momenty zwątpienia?
Jak tu nie tracić wiary w muzykę, kiedy w telewizji od dekady króluje "Idol" i panie prosto z supermarketu, które nie potrafią śpiewać. To naprawdę mocno pochrzanione.... W takich chwilach sięgam po "Electric Lady Land" Hendriksa i od razu czuję się lepiej.
Piosenka "Gained The World" opowiada o ludziach, którzy osiągnęli wszystko, ale ciągle nie są szczęśliwi. To o was?
Po części tak. Wszyscy myślą, że kiedy nagrasz hit i wystąpisz w telewizji, to z miejsca stajesz się najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Otóż tak się nie dzieje. Bywam nieszczęśliwy - choćby wtedy, gdy muszę wstać z samego rana i jechać promować naszą muzykę w telewizji albo udzielać wywiadów.
Czyli kończymy?
Dobry pomysł - mój kot domaga się jedzenia (w oddali słychać głośne miauczenie)