Muzycy przyznali, że ludzie często wychodzą z koncertów po usłyszeniu właśnie tego utworu. - Mniej więcej dwa lata temu graliśmy na koncertach przede wszystkim nasze stare piosenki - opowiada wokalista Caleb Followill. - Ludzie wtedy wychodzili po piwo albo do ubikacji. Reguła jest jednak taka, że kiedy zaczynamy "Sex on Fire", wszyscy wracają. Na początku nas to wkurzało, ale chyba się przyzwyczailiśmy. Ta piosenka to takie poklepanie po ramieniu, utwierdzenie w przekonaniu, że zawsze będziemy w stanie wywołać w ludziach pewną reakcję.
- Lubię patrzeć, jak fani niczym mrówki wychodzą z kibelka i maszerują z powrotem pod scenę - dodaje perkusista Nathan Followill.
- A potem, kiedy tylko "Sex on Fire" się skończy, ustawiają się w kolejce do wyjścia. Myślę sobie wtedy: "OK, bardzo mądrze, właśnie zapłaciliście 40 funtów za jedną piosenkę" - dodaje.
24 września ukaże się nowy album Kings of Leon, "Mechanical Bull", zwiastowany singlami "Wait for Me" i "Supersoaker". Poprzednie wydawnictwo grupy to krążek "Come Around Sundown" z 2010 roku.