Tak naprawdę nazywa się Maria Zofia Jeżowska. "Majką" stała się, jak to zwykle bywa, trochę przez przypadek. Chciała nagrać piosenkę dla swojego syna. Szperając w archiwach, zorientowała się, że ta dziedzina w Polsce jest po pierwsze bardzo uboga, a po drugie, jeśli już jest, to jej jakość bywa bardzo niska. – W 1984 roku wpadł mi w ręce tekst Agnieszki Osieckiej "A ja wolę moją mamę". Piosenkę nagrałam pod tym samym tytułem dla radiowej Trójki. Nie spodziewałam się tak naprawdę, że zyska aż taką popularność – wspomina w rozmowie z dziennik.pl artystka.
Płyta, jak na ówczesne czasy, rzeczywiście okazała się niebywałym sukcesem. Sprzedano ją w ponad 50 tys. egzemplarzy. Chwilę później powstał oparty na tym samym tytule musical, a libretto do niego napisał Jacek Cygan. Ich współpraca trwała wiele lat. Razem wypromowali wiele młodych talentów, które razem z nimi jeździły po Polsce i koncertowały. Wśród nich byli m.in. Krzysztof Antkowiak, Katarzyna i Magda Fronczewskie, czy zespół Papa Dance.
W latach 90. założyła własne przedsiębiorstwo fonograficzne JA MAJKA Music, w ramach, którego wydała kilkanaście swoich płyt z muzyką dla dzieci, zorganizowała kilka tysięcy własnych koncertów oraz różnego rodzaju imprez dla dzieci i rodzin.
- Jacek Cygan ma niesamowitą zdolność napisania piosenki "na wczoraj". Do tego takiej, która porusza serca, wzrusza i jest ponadczasowa, ma uniwersalne przesłanie i dla dzieci, i dla dorosłych. Nikomu innemu nie udaje się tego osiągnąć – tak o współpracy z Cyganem Jeżowska mówiła podczas jego benefisu w radiowej Trójce.
Teraz po 40 latach pracy artystycznej na scenie w Opolu ona sama będzie świętowała swój jubileusz.
- Często zdarza się, że razem z dziećmi przychodzą ich rodzice i doskonale znają moje piosenki, śpiewają, tańczą. Czasem zastanawiam się, kto tak naprawdę bawi się lepiej. Po koncertach bardzo często przychodzą do mnie i są przeszczęśliwi, że mogą mnie uściskać, zrobić sobie ze mną zdjęcie, bo gdy byli mali, nie było telefonów, selfie. Znali mnie jedynie ze zdjęć, Teleranka, kaset i winylowych płyt, które kupowali im rodzice – mówi w rozmowie z dziennik.pl.
W Opolu z pewnością nie zabraknie tych, którzy bardzo dobrze pamiętają jej barwny styl, bo Jeżowska poza piosenkami dla najmłodszych, zapisała się w świadomości swoich odbiorców jako kolorowy ptak. Na scenie zazwyczaj pojawiała się w tiulowych spódnicach i połyskujących cekinami wielkich kokardach na głowie.
Skąd wziął się ten sceniczny image? Jeżowska przyznaje, że nikt tego nie wymyślił, bo w latach, gdy zyskiwała na popularności, nie było stylistów, czy specjalistów od wizerunku. Gdy w latach 80. zaliczyła swój debiut i po urodzeniu syna wybrała się do USA, nie stać było jej na drogie ciuchy. – Matką chrzestną tych strojów była Hanna Bakuła, która zaprowadziła mnie do nowojorskich "second handów" Jeden z nich sprzedawał kostiumy ze spektakli na Broadwayu i tak w moje ręce wpadła pierwsza tiulowa, żółta kiecka za 10 dolarów. Do tego dokupiłam sobie ogromną ilość sztucznej biżuterii – wspomina piosenkarka.
Gdy pokazała się tak na festiwalu w Opolu, ochrzczono ją "polską Cyndi Lauper". Kokardy, tiulowe sukienki, różowe rajstopy w kontrze do szarej i ubranej na czarno polskiej rzeczywistości lat 80. wywołały zdumienie wielu, a ona sama, jak przyznała w jednym z wywiadów, "nie była pewna, czy ktoś ją rozumie".
– Po latach Jacek Cygan powiedział mi bardzo mądrą rzecz: "Ty wiesz, że ty za wcześnie przyjechałaś do nas z tych Stanów" – stwierdziła w wywiadzie z Angeliką Swobodą. Powrót do Polski okazał się jednak dobrą decyzją. Kariera Majki nabrała tempa po tym, jak Tadeusz Broś, twórca i reżyser programu dla dzieci "Teleranek", zaproponował jej nagranie teledysku do piosenki "A ja wolę moją mamę".
Młodej publice tiulowe spódnice, kokardy i rytmiczna piosenka od razu przypadły do gustu. Setki koncertów, specjalnych programów telewizyjnych sprawiły, że choć wcześniej szlifowała wokal pod okiem Krystyny Prońko a jej marzeniem były standardy soulowe i jazzowe, stała się "piosenkarką dla dzieci".
- Majka miała taki czas w swoim życiu, kiedy miała tych piosenek dosyć. Próbowała swoich sił w dorosłym repertuarze, syn pomógł jej zmienić wizerunek i dlatego dziś widzimy ją w klasycznych, obcisłych, choć wciąż kolorowych sukienkach, ale już nie w tych tiulach – mówi Maria Szabłowska, dziennikarka muzyczna.
Przyznaje, że ta zmiana nie tylko się udała, ale wyszła Jeżowskiej na dobre. – Wciąż jest kojarzona z tymi dziecięcymi piosenkami, ale myślę sobie, że zrozumiała, że jest pewnego rodzaju fenomenem, zjawiskiem, którego nikt do tej pory nie powtórzył i chyba niestety istnieją niewielkie szanse, że komukolwiek się to uda – dodaje dziennikarka.
Sama Jeżowska przyznaje, że miała w swoim życiu czas zwątpienia. – Kiedy Zbyszek Wodecki wychodził na scenę, publika krzyczała od razu "Dawaj pszczołę". Ja miałam podobnie. Jeszcze nie zdążyłam otworzyć ust, a już słyszałam "atrament", "mama". Był czas, kiedy wątpiłam w siebie, myślałam o zmianie, ale to znudzenie szybko minęło. Dziś bardzo doceniam fakt, że stworzyłam taki repertuar i własną markę. Myślę sobie, że śpiewanie dla dzieci wcale nie jest takie proste. Dla dzieci śpiewa się i pisze teksty, tak samo jak dla dorosłych, a może nawet lepiej – uważa Jeżowska.
Zdaniem dr Karola Jachymka, kulturoznawcy z Uniwersytetu SWPS, oprócz dużej kultury muzycznej profesjonalizmem, popularność Jeżowskiej wiąże się właśnie z tym, że bardzo serio traktuje swoją grupę odbiorczą. – Sztuka dla dzieci jest trudna i nie można jej trywializować – uważa. Zwraca uwagę, że artystka traktuje tę grupę wiekową jako dojrzałych odbiorców. – Prawda jest taka, że określenie "artysta dziecięcy" ma w naszym kraju pewne negatywne konotacje. Uważa się, że jeśli ktoś tworzy dla dzieci, to nie jest to model kariery, który może zakończyć się sukcesem. Sam pracuję z dziećmi i młodzieżą, prowadząc warsztaty i dla niektórych, gdy im o tym opowiadam, to znak, że chyba coś mi w życiu nie wyszło, a jest zupełnie inaczej – śmieje się dr Jachymek.
Jeżowska przyznaje, że tajemnica jej fenomenu tkwi w jeszcze jednym ważnym szczególe. – Wciąż mam w sobie dziecko, jestem w środku małą dziewczynką. Kiedy wychodzę na scenę, mówię, śpiewam, niczego nie udaję – wyznaje.
Na scenie od kilku lat towarzyszą jej młodzi muzycy. – To świetni fachowcy, a wręcz wirtuozi – uważa.
Nie ukrywa, że jej występy są także formą edukacji najmłodszych, mówienia im o ważnych sprawach. Utwór "Kolorowe dzieci", w którym poruszany jest problem tolerancji wobec innych narodowości, znowu stał się bardzo aktualny. W tym roku po raz 14. odbędzie się festiwal "Rytm i melodia" w Radomiu, którego celem jest popularyzacja twórczości piosenkarki oraz promowanie młodych talentów wokalnych. W Opolu poza piosenkami dla dzieci, Jeżowska zaśpiewa też swoje "dorosłe" hity. Udało jej się namówić swoją profesor Krystynę Prońko do wspólnego występu. Wspólnie wykonają piosenkę "On nie kochał nas", która powstała na bazie ich osobistych doświadczeń. Obie kochały tego samego mężczyznę – kompozytora Janusza Komana, który był mężem Prońko. Gdy w 2015 roku Jeżowska proponowała jej wspólny występ, nie doszło do współpracy.
"Przyjaciółko mego serca – wróć,
on nie jest wart,
by przez niego niewidzialny mur
tak dzielił nas"
- brzmią słowa piosenki.
Moment, gdy wspólnie zaśpiewają ją na scenie będzie przełomowy.