Marilyn Manson dziś już nikogo nie szokuje. W czasach muzycznych dziwolągów w rodzaju Nicky Minaj oraz mięsnych sukienek Lady Gagi wręcz wydaje się nieco konserwatywny w swoim przywiązaniu do androgyniczno-gotyckiego image'u. Lata minęły, odkąd ze swojej muzycznej niszy wyrósł na gwiazdę światowego formatu, a potem został zepchnięty ze scenicznego podium na drugi, może nawet trzeci plan.
Ot, taki obłaskawiony antychryst, który z biegiem czasu przestał się nawet wydawać kontrowersyjny. Kiedyś brylował na łamach tabloidów, które pisały o jego małżeństwie z gwiazdą burleski Ditą von Teese. Teraz jego krótkotrwały związek z Laną Del Rey przemknął przez internet niemal niezauważony.
Marilyn Manson sam jednak nie przeminął, a "Born Villain", jego ósmy studyjny album, pokazuje, że ma w muzyce jeszcze sporo do powiedzenia. To nie jest dzieło na miarę "Mechanical Animals", "Holy Wood" czy "The Golden Age of Grotesque", ale Manson zdecydowanie broni nie złożył.
Pierwsze przesłuchanie "Born Villain" daje poczucie deja vu – wszystko w porządku, ale już to na poprzednich albumach grupy słyszeliśmy. Jednak Manson i gitarzysta Twiggy Ramirez, obaj odpowiedzialni za większość kompozycji, tylko pozornie niczym nowym nie zaskakują. Przez ostatnie dwa lata składali rozmaite deklaracje. Zapowiadali album deathmetalowy (nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak mogłoby to brzmieć z histerycznym, wysokim głosem Mansona) lub inspirowany nagraniami Slayera. Ramirez twierdził, że będzie to punkowa wersja "Mechanical Animals", ale pozbawiona pretensjonalności. Potem wreszcie Manson obiecywał, że to będzie płyta zbliżona do tego, czego sam słuchał, zanim zaczął występować na scenie. Powoływał się na Killing Joke, Revolting Cocks, Bauhaus i Birthday Party.
Paradoksalnie w tym akurat stwierdzeniu jest najwięcej prawdy. I nie tylko dlatego, że "Born Villain" to pierwsza płyta Mansona w wytwórni Cooking Vinyl, dla której kiedyś nagrywali m.in. Bauhaus i Killing Joke.
"Born Villain" odkrywa swoje najciekawsze strony podczas kolejnych przesłuchań. Zza zasłony gotyckiego industrialu wyłania się nowofalowy chłód, za to sekcja rytmiczna zaskakuje niemal funkowym brzmieniem. Zimny industrial w stylu Trenta Reznora nagle wybucha gwałtownymi emocjami ("Pistol Whipped"). Mroczne ballady rzeczywiście brzmią jak Mansonowska wersja piosenek Nicka Cave'a. A na sam koniec pojawia się cover "You're So Vain", wielkiego przeboju Carly Simon z początku lat 70. W oryginalnej wersji w chórkach śpiewał Mick Jagger, zaś Manson do współpracy zaprosił Johnny'ego Deppa. Znakomity aktor przyjaźni się z muzykiem od lat, w kwietniu występował z nim nawet podczas rozdania Revolver Golden Gods Awards w Los Angeles. Depp wyszedł na scenę, by zagrać z Mansonem "The Beautiful People" i "Sweet Dreams (Are Made of This)".
"Born Villain" to bez wątpienia dzieło inteligentnego artysty. Manson nieraz dawał dowód swojej fascynacji sztuką i poezją. Tym razem odwołuje się w tekstach m.in. do greckiej mitologii czy poezji Charles'a Baudelaire'a (oczywiście w numerze "The Flowers of Evil"). Kluczowy wydaje się jednak zacytowany we wstępie do "Overneath the Path of Misery" fragment "Makbeta": "Życie jest tylko przechodnim półcieniem (...) powieścią idioty / Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą" (przytaczam w przekładzie Józefa Paszkowskiego). Manson wciąż patrzy na świat jako na miejsce zepsute, beznadziejne, przytłaczające. Teksty buduje na zderzeniu piękna i brzydoty, życia i śmierci, wyzywających fantazji i brutalnej rzeczywistości. I wydawać by się mogło, że odwoływanie się do Baudelaire'a i Szekspira jest zbyt prostym kluczem, ale i tak na scenie alternatywnej Marilyn Manson cały czas jest artystą wyjątkowym. Pozostał prowokatorem – to nieodłączny element jego scenicznego emploi. Ale prowokuje jeszcze inteligentniej niż kiedyś.
MARILYN MANSON | Born Villain | Cooking Vinyl/Mystic