Co prawda stała się wtedy taką sensacją w show-biznesie, jak dzisiaj Adele, ale na szczęście szybko porzuciła chęć przyjęcia miana królowej smooth jazzu i zaczęła penetrować nowe rejony. Płyta z Danger Mouse'em jest kolejnym z nich. Brian Burton, tak brzmi prawdziwe nazwisko Mouse'a, zawsze wyszukiwał nietuzinkowych artystów. Pracował m.in. z The Black Keys, Gorillaz, Beckiem i Cee Lo Greenem jako duet Gnarls Barkley. W zeszłym roku Burton zaprosił Norah do swojego projektu z Daniele Luppim. Nagrali album "Rome", hołd złożony muzyce filmowej z europejskich produkcji lat 1960., zwłaszcza spaghetti westernom Sergia Leone. Norah zaśpiewała na płycie trzy numery, przede wszystkim zmysłowo pomrukując. Prawie tak seksualnie jak sześć lat temu do Mike'a Pattona w projekcie Peeping Tom.

Reklama

Na "Little Broken Hearts" nie tylko szepce ("Travelin' On"), ale też rasowo wyśpiewuje country ("Out On The Road"), a nawet pop ("Say Goodbye") i retro dźwięki z nowoczesnymi aranżami ("After The Fall") w stylu Lany Del Ray. Choć oczywiście wokalnie Norah jest ponad nią. Wszystkie numery są bardzo filmowe, pasowałyby do ścieżek z filmów Tarantino albo Davida Lyncha. Co ciekawe, Norah i Burton sami zagrali niemal na wszystkich instrumentach. Słychać tu pianino, keyboard, smyczki, gitary – wszystko, jak przystało na Burtona, podane w alternatywnym sosie.

Teksty Norah o relacjach damsko-męskich są przy tym otwarte i szczere jak zwykle: w "Say Goodbye" śpiewa "wszystko jest w porządku, nie ma problemu/i tak cię nie potrzebuję", a w "Miriam" – "uśmiechnę się jak odbiorę ci życie".

"Little Broken Hearts" dzięki muzycznym alternatywnym smaczkom Danger Mouse'a i jego doskonałej produkcji powinno zachwycić audiofilów i miłośników anty smooth jazzowej Norah. Na szeroki rozgłos jednak, z tych samych powodów, ta płyta nie ma szans. I dobrze.

Norah Jones | Little Broken Hearts | Blue Note/EMI