Jego najnowszy album "Bish Bosh" jest dopiero jego czwartą płytą w ciągu ostatnich 40 lat. I zdecydowanie najlepszą. Nie znaczy to, że wpada w ucho. Nic z tych rzeczy. Walker bowiem traci lata nie na pogoń za chwytliwymi melodiami, ale na poszerzanie granic muzyki pop.

Reklama

I nie chodzi tylko o to, że promująca płyta piosenka "Epizootics!" trwa prawie 10 minut (zresztą na "Bish Bosh" nie jest to rekord, bo "SDSS14+13B (Zercon, A Flagpole Sitter)" ma ponad 21 minut). Czas nie jest jedynym zabójcą przeboju, ważna jest forma. A Walker uprawia groteskowy słowno-dźwiękowy miszmasz, w którym motoryczny łoskot perkusji miesza się z hałaśliwym riffem gitar, fanfarami dęciaków, elektronicznymi hałasami, kościelnymi dzwonkami, ale też odgłosami toczącej się metalowej kulki albo… puszczenia bąka.

Nie jest to muzyka lekka, łatwa i przyjemna. Ale trud wysłuchania jej się opłaca, bo słuchając tych antyprzebojów, pozbywamy się naszych codziennych lęków.

Scott Walker | Bish Bosh | 4AD/Sonic Records