Chodzi o 11. krążek Richarda Melville'a Halla, od kilkunastu lat znanego jako Moby. Tylu znamienitych gości, a z płyty wieje nudą. Próżno tu szukać hitów na miarę "Bodyrock", "Why Does My Heart Feel So Bad?" czy "Lift Me Up". Próżno też szukać elektronicznej świeżości, którą Moby potrafił czarować na poprzednich krążkach. Sam mówi: – Bardzo chciałem nagrać trochę grunge'ową, dość prosto brzmiącą płytę taneczną. Ale niestety tego nie słychać.

Reklama

Znakomici goście nie wystarczą. Singiel "The Perfect life" z Wayne Coyne z chórkami w refrenie zawiera wszystkie patenty Moby'ego sprzed lat, chociażby prostą popową melodię okraszoną mocnym kobiecym głosem i melodeklamacją autora. Inny singiel, "A Case for Shame", to z kolei wtórna ballada ze skrzypkami. A rozmemłane "The Lonely Night" kompletnie nie wykorzystuje potencjału wokalnego Lanegana. Moby mówi, że ta płyta jest wyjątkowo szczera, a jak zauważa: – Kiedy tylko ktoś jest szczery i otwarty, robi innym olbrzymią przysługę, bo oni również zaczynają czuć się komfortowo i przestają udawać. Albumem "Innocents" zrobił przysługę głównie swoim antyfanom.

Nie sądzę, żeby udało mu się podbić tym krążkiem listy przebojów czy parkiety. To co prawda znakomicie wyprodukowany materiał, ale bez spójnego klimatu. Nierówny, nieokreślony. Może trzeba było mocniej skręcić w którąś ze stron. Nie można pisać popowych piosenek, które będą jednocześnie wciągającymi, dojrzałymi numerami z kilkoma warstwami dźwięków. A przynajmniej Moby już tak nie potrafi.

MOBY | Innocents | Warner