Zanim nowy album Bruce'a Springsteena został wydarzeniem muzycznym początku nowego roku, okazał się największą porażką schyłku roku 2013. W sobotę 28 grudnia w sklepie internetowym Amazon do sprzedaży trafiła najnowsza 18. płyta Bruce'a Springsteena "High Hopes". Bez zapowiedzi, reklamy i – co najważniejsze – dwa i pół tygodnia przed oficjalną premierą. Ci, którzy tam wtedy zajrzeli, mogli ją kupić na kawałki, w postaci plików mp3. Po kilkudziesięciu minutach album wycofano, a przedstawiciele sprzedawcy i artysty ani słowem nie skomentowali wydarzenia.
Początkowo dziennikarze zinterpretowali to jako błąd sklepu, który przedwcześnie dołączył album do oferty. Ale po dwóch dniach biadolenia nad niedolą muzyka zaczęto podejrzewać, że wyciek był kontrolowany. Na razie to tylko domysły, ale o 64-letnim Springsteenie znów zrobiło się głośno. To poważny kapitał. Szczególnie jeśli otrzymuje się go równo na dwa i pół tygodnia przed premierą nowego albumu, który – jak wydawało się wcześniej – może zainteresować głównie fanów.
Ryzykowny był już sam pomysł: płyta z najlepszymi niewydanymi piosenkami Springsteena z ostatniej dekady. Boss słynie z pracowitości i kompozytorskiej nadprodukcji (na każdą płytę pisze kilka, kilkanaście piosenek więcej), miał więc z czego wybierać. Stanęło na siedmiu utworach, które nie zmieściły się na żadnej płycie (np. "Harry's Place" i "Down in the Hole" nie pasowały do koncepcji "The Rising" z 2002 roku), kilku starociach nagranych ponownie i coverach. Niby to nic zaskakującego, bo muzyczne remanenty i wyprzedaże odpadów z sesji są ostatnio bardzo popularnym chwytem. Przez lata jednak panowała niepisana zasada, by tego rodzaju okruchy zamieszczać wyłącznie na składankach. Boss ją złamał i zdecydował się skleić z nich regularny album, dzięki któremu ma nadzieję wrócić do gry.
Nie będzie to jednak łatwe. Chociaż kompozycje są faktycznie co najmniej niezłe, wciąż wydaje się, jakby ich dobór był przypadkowy. Płytę otwiera dynamiczna, rockowa wersja folkowej ballady o poszukiwaniu nadziei w beznadziejnym świecie, a kończy atmosferyczna interpretacja starej piosenki postpunkowego electroduetu Suicide. Pomiędzy nimi Boss opowiada o rasizmie, Wietnamie, 11 września, ale znajdzie się też song o ostatecznym triumfie Jezusa Chrystusa (ten ostatni wątek nie powinien nikogo dziwić, po tym jak w ubiegłym roku College of New Brunswick w New Jersey uruchomił wykłady na temat teologicznych wątków w tekstach Springsteena).
Przypadek rządził tą płytą nie tylko w kwestii doboru tematów. Steve Van Zandt, etatowy gitarzysta akompaniującego Springsteenowi zespołu E Street Band, od lat robi karierę w filmie (grał m.in. w "Rodzinie Soprano"). W marcu minionego roku zdjęcia do nowego sezonu serialu gangsterskiego "Lilyhammer" pokryły się z terminem tournée Bossa na antypodach. Springsteen sięgnął więc po telefon i poprosił o pomoc Toma Morello, gitarzystę znanego z Rage Aganist the Machine, Audioslave i The Watchers. Na wspólnych występach jednak się nie skończyło, bo Morello nie tylko potrafi grać jak mało kto, lecz także ma pomysły. I nosa, bo to on podpowiedział Springsteenowi, by nagrać raz jeszcze zapomniany również przez Bossa cover piosenki Tima Scotta McConnella, która potem użyczyła tytułu całemu albumowi.
Płytę "High Hopes" powinno sygnować nie jedno, ale dwa nazwiska. Nie kryje tego też sam Springsteen i publicznie nazwa gitarzystę Toma Morello "swoją muzą". Warto pamiętać, że w jego szorstkim świecie, rozpościerającym się gdzieś między Nebraską a rodzinnym New Jersey, takie słowa w ustach mężczyzn są rzadkością.
Piosenkę "High Hopes" Boss nagrał już siedem lat temu na epce "Blood Brothers", ale nowa wersja brzmi zupełnie inaczej. Głośno, przebojowo, świeżo. Wpadający w ucho refren, kaskada rytmu i obłąkańcza solówka Morello.
Olbrzymie wrażenie robi też nowa wersja "Ghost of Tom Joad". Utwór to znany i lubiany – wykonany przez Rage Against the Machine został uznany za jedno z najlepszych nagrań współczesnego rocka. Boss i Morello zrobili z niego prawdziwą rockową perłę. Zresztą niejedyną na płycie "High Hopes" – warto też wsłuchać się w również ponownie nagrany antyrasistowski i antypolicyjny hymn "American Skin (41 Shots)", poszukać strzępów melodii pamiętnego "I'm on Fire" w "Down in the Hole" oraz pozwolić rozbrzmieć kojącemu harmonium w finałowym "Dream Baby Dream". To dużo i mało, choć z pewnością nie spełnia wszystkich nadziei, jakie w nowej płycie Bruce'a pokładali fani. Tym niemniej wystarczy, by uznać "High Hopes" pierwszym wielkim wydarzeniem nowego roku.
High Hopes | Bruce Springsteen | Columbia/Sony