Ceremony nazwę zaczerpnęli od jednej z ostatnich piosenek zespołu Iana Curtisa, wydanej po jego śmierci pod szyldem New Order. Amerykańska kapela istnieje dziesięć lat i "The L-Shaped Man" to ich piąty długogrający krążek. Minimalistyczny, szorstki i głośny – tak mówią o nim sami twórcy.
Wszystko się zgadza, choć można jeszcze dodać, że to materiał niewesoły. Motywy oparte na surowych gitarach, dołujący wokal, mantryczny bas rządzą na nim, choć zdarzają się również skręty w żywszą, punkrockową stronę. Ich granie oraz głos Rossa Farrara momentami zadziwiająco blisko przypominają dokonania Joy Division, ale trudno to nazwać zarzutem, bo legendarną kapelą inspirują się tabuny współczesnych twórców.
Ceremony radzą sobie w postpunkowym świecie bardzo dobrze i "The L-Shaped Man" to potwierdza. Dobrze by było, gdyby przyjechali z nim do Polski i zaprezentowali na żywo, bo wtedy może mieć jeszcze większą moc.
Ceremony | The L-Shaped Man | Matador/Sonic
Reklama