Na nowej płycie "Anti" pochodząca z Barbadosu wokalistka zrywa z popowym banałem, w którym tylko momentami miała okazję pokazać swoje wokalne możliwości. Ale też nie miała wyjścia. Dawno już skończyła 17 lat, by na scenie w kusym kostiumie śpiewać przebojowe koszmary w stylu "Umbrella". Odcięcie się od wcześniejszych dokonań w przypadku Rihanny, jak można się domyślić, nie polegało na zaszyciu się w lesie i nagraniu swoich wersji jazzowych standardów albo kompozycji z kanonu great american songbook w wersji unplugged. Rihanna odcina się delikatnie, bezpiecznie i tylko na krok. "Anti", podobnie jak poprzednie płyty, współtworzyła cała rzesza doświadczonych producentów (m.in. Timbaland i Weeknd) i songwriterów. Jeżeli Barbadoska chciała być tym krążkiem antypopowa, to poległa. Jej pop jest jednak teraz wyciszony, bardziej poważny.
Wokalistka pokazuje tu, że potrafi budować nastrojowy, delikatny entourage, taki tworzy w akustycznej balladzie "Never Ending" albo wyważonym "Close to You". Zaskakuje w "Love on the Brain" przypominającym swingujące lata 60. Znakomicie słucha się mrocznego "Desperado", z wokalem Rihanny jakby od niechcenia. Szkoda, że częściej nie poszła na "Anti" w takie niepokojące, trochę triphopowe strony. Smakowitym kąskiem jest też jej zmysłowa wariacja na temat kawałka "New Person, Same Old Mistakes" Tame Impala. Niestety, nie brakuje na "Anti" muzycznych wpadek, jak nieznośne "Work" wykonane razem z Drake'em. Dobrze, że Rihanna próbuje nowych rejonów. Lepiej, jakby robiła to odważniej.
Fragmentów "Anti" będzie można posłuchać na żywo w Warszawie 5 sierpnia na Stadionie Narodowym.
Rihanna | Anti | Roc Nation/Universal