Kilka tygodni temu wokalista Chino Moreno, zapowiadając nowy album Deftones, powiedział, że darzy szacunkiem artystów pokroju Tupaca Shakura, Michaela Jacksona czy Jimiego Hendriksa, dlatego najbliższą płytę "Gore" nazwie tylko jedną z najlepszych albumów w historii muzyki, nie najlepszą. To nie przejaw głupoty czy pychy Kalifornijczyka, ale żart odnoszący się do słów Kanye'a Westa, który swój ostatni album, jeszcze przed jego upublicznieniem, umieścił na liście najwybitniejszych obok właśnie dokonań Jacksona albo Hendriksa. Moreno bez specjalnej przesady mógłby jednak nazwać "Gore" albumem znakomitym. Na ósmej płycie ponownie bowiem nie schodzą poniżej niezwykle wysokiego poziomu, na który wspięli się 20 lat temu. Dziś są bez wątpienia jedną z niewielu grup z tak dużym dorobkiem w kręgu zespołów uprawiających ciężkie granie, która może się pochwalić kolejnymi świetnymi nowymi płytami.
Zadebiutowali w 1995 roku albumem "Adrenaline". Niektórzy nazywają go jednym z pierwszych, który ukształtował rodzący się wtedy nu metal. Deftones mieli jednak na agresywną muzykę własny sposób. Brzmiącym jak darty metal gitarom towarzyszy w ich piosenkach zmienny wokal Moreno: raz przeszywająco wrzeszczy, innym razem jest czarująco melancholijny. Taka zbitka spodobała się fanom, już pierwsza płyta sprzedała się w ponad milionie egzemplarzy. Potem były "Around the Fur" (1997) i "White Pony" (2000), uchodząca za ich najważniejsze i przełomowe dzieło. Do dziś to ich najlepiej sprzedająca się płyta. Kolejny przełom w zespole nastąpił w 2008 roku, a związany jest z tragicznym wypadkiem samochodowym, w wyniku którego basista kapeli Chi Cheng zapadł w śpiączkę. Wiele zespołów (m.in. Limp Bizkit i Cypress Hill) włączyło się w zbiórkę pieniędzy na jego leczenie. Niestety Cheng zmarł w 2013 roku. Kolejne płyty "Diamond Eyes" (2010) oraz "Koi No Yokan" (2012) Deftones nagrali z nowym basistą Sergio Vegą. Gra on też na "Gore".
W wywiadach Chino Moreno podkreśla, że płytę, wbrew dominującym na okładce żywym kolorom, zdominowały mroczne teksty. Chociażby to odróżnia ją od poprzedników. Już w pierwszym singlu "Prayers/Triangle" Moreno śpiewa: – There's a new strange/ Godless demon awake inside me/ There’s a forced divine/ Terrorizing the angels I keep/ While we dream.
Wokalista zdradził też, że dołożyli na niego sporo klawiszy, a sposób śpiewania nawiązuje do dokonań Morrisseya, w którym Moreno się ostatnio mocno zasłuchiwał. Na "Gore" zespół zaprosił znanego przede wszystkim z Alice In Chains Jerry'ego Cantrella. Wspólnie nagrali album, na którym Moreno ponownie bawi się tonacją swojego głosu, a pozostali członkowie dokładają przeszywające hardcore’owo-metalowe dźwięki, zmieniając tempo w trakcie numerów.
Trudno dziś określić, co dokładnie grają Deftones? Ich ballady mają przeszywający sznyt, jakby żegnali się nimi ze światem. Z kolei szybsze, agresywne numery brzmią, jakby chcieli rozbić nimi wzmacniacze. Nikt nie potrafi tak agresywnie grać melancholijnych numerów jak oni. Co prawda brakuje tu numerów, które mogłyby wejść na stałe do kanonu Deftones, ale "Gore" nie jest przez to mniej ciekawym etapem ich kariery. Oby przyjechali z nim do Polski, bo ich ostatni koncert (2011) z powodu nienajlepszego nagłośnienia trudno nazwać wybitnym.
Deftones | Gore | Warner Music