„Shock Value 2”
Timbaland
Wyd. Universal 2009
Ocena: 2/6



Lider postgrunge’owego Nickleback, Chad Kroeger wczuwa się w miałki bit i śpiewa z przejęciem „Put Tomorrow in the Bottle”, a w tle przewija się refleksyjny głos rapera Sebastiana przepuszczony przez autotune. Muzycy grupy Jet smętnie przygrywają na gitarkach i pytają „Timothy Where you'v Been”, a Timbo im odpowiada, rapując o tym, jak jeździł po świecie z koncertami, oraz jak nagrywał swoje najlepsze kawałki z Justinem Timberlake’em i Nelly Furtado. Gwiazda serialu „Hannah Montana” Miley Cyrus w infantylny sposób zachęca wszystkich do tego, żeby unieśli ręce do góry, tańczyli razem z nią i prosi, żeby didżej podkręcił głośniej muzykę. A Katy Perry znana z przeboju „I Kissed A Girl” tym razem w tandetnym stylu dance wspomina chłopaka z dyskoteki, którego chciałaby jeszcze raz spotkać i... pocałować




Reklama

Czy takie kompromitujące kawałki mogły wyjść spod ręki faceta, który wprowadził pop w XXI wiek? Artysty, który pod koniec lat 90. zupełnie odmienił brzmienie hip-hopu i r’n’b, a w tej dekadzie stał się prawdziwą maszynką do produkowania megahitów? I wreszcie człowieka, który potrafił w jednym roku współpracować zarówno z Beyonce czy Rihanną, jak i Bjork i M.I.A.? O ile jeszcze dwa lata temu pierwsza część solowych produkcji Timbalanda „Shock Value“ trochę przynudzała z powodu braku nowych pomysłów i martwiła jego nieporadnością przy pracy z zespołami rockowymi, o tyle druga zwyczajnie irytuje i przytłacza po raz kolejny pełnym megalomanii przekonaniem o tym, że może on współpracować z każdym. Otóż nie, a przykładów na to wcale nie trzeba szukać daleko – wystarczy sięgnąć po albumy „Scream” Chrisa Cornella czy „Hard Candy” Madonny, które były dla Timbo przykrymi porażkami.



Album „Shock Value 2” jak zwykle opóźniony z wydaniem o blisko rok jest jednak nie tylko ubocznym efektem jego nadproduktywności. To również smutny dowód na to, że Timbaland z roku na rok równa w dół, zamiast jednak podnosić poprzeczkę swoim nędznym naśladowcom. W końcu pod takim utworem jak „Easy Off Liquor” z eurodance’owym brzmieniem powinien podpisać się raczej T-Pain albo Akon, podobnie singlowego „Morning After Dark” z Nelly Furtado i SoShy nie powstydziłby się w swoim repertuarze Flo Rida. Co prawda zarówno ten drugi utwór, jak i „Carry Out” z Justinem Timberlake’em jako jedne z niewielu spokojnie poradzą sobie na listach przebojów, ale dla ich autora powinno to być gorzkie zwycięstwo. W końcu trzeba pamiętać, że tą płytą Timbaland chciał po raz kolejny spełnić swoje ambicje i udowodnić, że jest też raperem. Tymczasem nowymi produkcjami tylko poprawił statystki swoim wychowankom.

Czy ten album oznacza koniec hegemonii Timbalanda? W końcu w tym roku nie zabrakło też udanych produkcji The Neputnes, którzy sumiennie pracowali razem z Shakirą i doskonałym duetem The Clipse, Kanye West wsparł Jaya-Z, do tego The Dream postawił na Rihannę, RedOne odniósł sukces z Lady Gaga, a kilka niezłych bitów wypuścili Swizz Beatz, Danja i Polow da Don. Niestety wypracowana przez blisko piętnaście lat marka Timbalanda wciąż jest dla wielu gwiazd synonimem szybkiego sukcesu – dlatego to on, mimo wszystko, rozdaje karty w popie.