Piotr Rogucki, wokalista zespołu Coma, nagrodzonego dwoma Fryderykami:

Jestem bardzo szczęśliwy. Najfajniejsze jest to, że wreszcie branża doceniła pracę, jaką włożyliśmy w tę płytę i nie tylko, bo w poprzednie też. Zupełnie się tego nie spodziewaliśmy - mówię zupełnie szczerze - czego dowodem jest nasza nieobecność na gali. I chyba dobrze, że nas nie było, bo jako zespół rockowy pewnie byśmy dość mocno skorzystali z darmowego baru z alkoholem, a że dziś gramy koncert w Poznaniu, mogłoby się to zakończyć źle z punktu widzenia naszych fanów...

Tomasz Organek, zespół Sofa, wokalista, kompozytor (Sofa dostała Fryderyka za "Nową Twarz Fonografii"):

Cieszę się oczywiście, miło było wygrać, ale należy sobie powiedzieć wprost, że Fryderyki nie dają takiego przełożenia na sprzedaż płyt. Może dzięki nagrodzie zagramy teraz dziesięć koncertów w ciągu roku więcej... Dla mnie najważniejsze było jednak to, że środowisko muzyczne doceniło naszą ogromną pracę, doceniło naszą płytę.

Gosia Andrzejewicz przegrała walkę o Fryderyka w kategorii "Nowa Twarz Fonografii" właśnie z zespołem Sofa.


Na gali byłam i od razu zobaczyłam, że to trochę nie mój świat. Nie ta muzyka, nie te nagrody. Bardzo byłam ciekawa, kto wygra w kategorii najlepsza płyta zagraniczna. Gdy zobaczyłam, że Justin Timberlake i Nelly Furtado przgrywają, wiedziałam, że ja też nie mogę wygrać. W ogóle te nagrody są jakieś dziwne. Jak można nie nagrodzić Fryderykiem Piotra Rubika - to wielka pomyłka - przecież on sprzedał ponad sto tysięcy płyt... Jedyne z czego się wczoraj cieszyłam, to z tego, że poznałam Annę Marię Jopek. Bardzo ją wysoko cenię.

Robert Leszczyński, krytyk muzyczny:


Kompletnie nie wiem, jak ocenić Fryderyki, bo to mnie zupełnie nie interesuje. Fryderyki są świętem fonografii, której w Polsce nie ma. Złotą płytę w czterdziestomilionowym kraju dostaje się za sprzedaż 15 tysięcy egzemplarzy. Toż to jakiś chocholi taniec te Fryderyki! Zobaczcie - w metrze każdy słucha muzyki, w weekendy pół miliona Polaków bawi się w przy hip-hopie i muzyce klubowej, ba! - są w Polsce kluby, do których każdorazowo, co weekend przychodzi ponad 7 tysięcy osób. Rząd dusz przejął w polskiej muzyce już ktoś inny - na pewno nie dzierży go branża, która zorganizowała sobie imprezę, na której za darmo mogła się napić cienkiego wina.