Kongijski muzyk Papa Wemba był jedną z dwóch głównych gwiazd (drugą był malijski wirtuoz gitary Vieux Farka Toure, syn muzycznej sławy Alego Farki Toure) festiwalu muzyki miejskiej Anoumabo (FEMUA), pierwszej wielkiej imprezy kulturalnej zorganizowanej na Wybrzeżu Kości Słoniowej od czasu marcowego ataku terrorystycznego w kurorcie Grand Bassam, gdzie zginęło 19 osób.

Reklama

Jako główna atrakcja festiwalu zaczął swój występ w sobotę, tuż przed północą. 66-letni "król kongijskiej rumby" zdążył zagrać tylko trzy utwory. W dwudziestej minucie koncertu zasłabł i upadł na scenie. Umarł w drodze do szpitala. – To wielka strata dla mojego kraju i dla całej Afryki – ogłosił w niedzielę kongijski minister kultury Baudouin Banza Mukalay.

Śmierć przyszła po Papa Wembę na scenie, na której występował prawie pół wieku. Papa Wemba to był jego artystyczny pseudonim. Naprawdę nazywał się Jules Shungu Wembadio Pene Kikumba i przyszedł na świat w niewielkiej wiosce w kongijskiej prowincji Kasai w czasach, gdy ten ogromny kraj był jeszcze kolonialną własnością niewielkiej Belgii. Muzyczny talent odziedziczył po matce, która w rodzinnej wiosce zarabiała na życie jako płaczka na pogrzebach. Jego ojciec był żołnierzem w kolonialnej armii i wbijał synowi w głowę, żeby zamiast żyć mrzonkami o muzycznej karierze pilniej się uczył i wykierował na adwokata czy sędziego.

PAP/EPA / LEGNAN KOULA

Chłopak słuchał jednak raczej matki, która zaprowadziła go do kościelnego chóru, gdzie uczył się śpiewać. W latach 60. jako nastolatek zjechał do kongijskiej stolicy i metropolii, Kinszasy, gdzie zamieszkał w dzielnicy biedoty Matonge. Najpierw, zafascynowany kulturą i muzyką amerykańską, występował pod przydomkiem Jules Presley. Błyskawicznie jednak wyrobił sobie własny, muzyczny styl, który uczynił go jednym z najsławniejszych w mieście i kraju przedstawicieli nurtu nazywanego kongijską rumbą. Grana na gitarach elektrycznych, łączyła w sobie rytmy latynoskie, kubańskie i afrykańskie. Jako lider założonego w 1969 roku zespołu Zaiko Langa Langa zasłynął w Kinszasie i całym Kongu. Jego następny zespół, założony w 1977 roku Viva La Musica, rozsławił go w całej Afryce.

Reklama

W Kongu, noszącym wówczas nazwę Zairu, uchodził nie tylko za najwybitniejszego muzyka, ale także dyktatora mody i dandysa, ojca duchowego tamtejszej cyganerii i ekscentryka. W Nigerii podobną rolę odgrywał w tych samych czasach tamtejszy muzyk Fela Aniukupalo Kuti (umarł w 1997 roku). Fela Kuti ogłosił zaułek Kalakuta, gdzie mieszkał i nagrywał, niepodległą republiką i nieustannie wdawał się w awantury z rządzącymi krajem wojskowymi dyktatorami. Papa Wemba założył pod Kinszasą własną wioskę Molokai. Ogłosił się jej wodzem, ale od polityki wolał się trzymać z daleka.

Lata 90. i moda na "muzykę światową" przyniosły mu rozgłos globalny. W 1986 roku przeniósł się – jak wielu innych afrykańskich muzyków - do Francji i zaczął nagrywać płyty w paryskich studiach (w sumie nagrał ich ponad 40), wystąpił o belgijskie obywatelstwo i je otrzymał. Na początku lat 90. Nawiązał współpracę z Peterem Gabrielem, koncertował od Nowego Jorku po Tokio. Nie zapominał jednak nawet na chwilę o Kongu i swoich rodakach w Kinszasie, cierpiących biedę, tyranię kolejnych władców i wojny domowe. Papa Wemba wspierał Kongijczyków fundowanymi z własnej kieszeni stypendiami i zasiłkami. W Kongu zawsze był uwielbiany i uważany za bohatera. Nawet kiedy w Europie stanął przed sądem za przemyt ludzi.

PAP/EPA / LEGNAN KOULA
Reklama

Gdy w 2003 roku francuscy policjanci aresztowali artystę i oskarżono go o to, że za pieniądze szmugluje Kongijczyków do Europy, adwokaci Papa Wemby przekonywali sąd, że to nie pazerność artysty, ale właśnie jego dobry charakter zawiódł go na ławę oskarżonych.

Kłopoty muzyka zaczęły się w 2001 roku, kiedy z ponad stu członków ekipy muzycznej, która zjechała do Paryża, by towarzyszyć mu w nagraniach i występach, po koncertach nikt nie wrócił już do Afryki. Kiedy kilka miesięcy później zjechała do Francji kolejna ekipa towarzysząca, zaintrygowani policjanci zauważyli, że żaden z muzyków nie przywiózł ze sobą z Afryki żadnego instrumentu. Wszczęto śledztwo, w którego wyniku okazało się, że Papa Wemba rzeczywiście za 3,5 tys. euro od osoby załatwiał Kongijczykom "muzyczne" wizy i w ten sposób ułatwiał im nielegalną imigrację do Europy.

W 2003 roku został aresztowany i osadzony w areszcie śledczym, w którym zanim wypuszczono go za kaucją spędził prawie cztery miesiące. Prokuratorzy żądali przykładnego ukarania muzyka, domagali się 5 lat więzienia i miliona dolarów grzywny. Skończyło się na wyroku 30 miesięcy więzienia, z czego dwadzieścia sześć zawieszono, a cztery miesiące w areszcie wliczono w poczet kary.

Po wyjściu z więzienia nagrał jeszcze kilka płyt (ostatnią w 2014 roku), a w 2008 wystąpił w Londynie na wielkim koncercie zorganizowanym z okazji 90. urodzin Nelsona Mandeli. Występował zresztą na scenie do końca życia i obok Feli Kutiego, Alego Farki Toure, Youssou N’Doura czy Alphy Blondy'ego uznawany jest za jednego z najwybitniejszych, a przynajmniej najpopularniejszych muzyków współczesnej Afryki.