MARCIN CICHOŃSKI: Taki był plan, by z takim zbiorem piosenek poczekać do wiosny?
JULIA PIETRUCHA: Akurat tak wyszło. Przyznam się szczerze, że aranżacje i miksy zakończyliśmy w przeciągu ostatniego miesiąca. Ten materiał nie miał czasu się uleżeć. W studiu byliśmy w grudniu, kiedy po prostu było zimno. W głowach mieliśmy nastrój i ciepłe brzmienia, niż wynikałoby to z tego, co działo się za oknem. To na pewno nie mogło nas stymulować – trzymała nas przy życiu myśl o wiośnie o tym, że znów będzie ciepło. I że ten materiał zakwitnie na nowo w słonecznej aurze.
Na płycie dużo jest brzmień nostalgicznych. Za czym jest ta tęsknota?
Może to po części wpływ tej zimowej aury. Liczę, że każdy słuchacz odnajdzie w tym materiale swoje tęsknoty i swoje radości. Starałam się, aby teksty były obrazowe i w połączeniu z muzyką przemawiały za historiami, które się za nimi kryją.
Jak długo pracowaliście nad materiałem? Brzmi jak mocno spójna całość.
Materiał powstawał szybko. Skomponowałam utwory w zasadzie w ciągu ostatniego roku. I to też w takim napiętym czasie. Kończyliśmy trasę, wracałam do domu i miałam parę miesięcy spokoju. Dlatego twierdzę, że płyta jest smagana morskim wiatrem, bo powstała w większości właśnie nad Bałtykiem.
Większość muzyków marzy o tym, by zaistnieć w świecie filmu. Chociażby dlatego, że jest większy. Ty poszłaś odwrotnie. Po co ci aktorstwo, skoro tak dobrze radzisz sobie w muzyce?
Aktorstwo jest moim doświadczeniem. Wiele lat spędziłam je uprawiając i stanowi on nieodłączną część mojego zycia. Teraz zajmuje się muzyką, ale kto wie, co będzie dalej.. Cieszę się, że miałam możliwość dotknięcia każdego ze światów. Obecnie funkcjonowanie w muzycznym świecie sprawia mi ogromną przyjemność. To fantastyczne, że podczas tak w sumie niedługiego życia tak wiele było moim udziałem.
„Tylko muzyka daje pełnię wolności artystycznej” powiedziało mi dwóch muzyków i jednocześnie aktorów (Paweł Domagała i Arek Jakubik)...
Bo to prawda! Oczywiście, zależy jak kto tworzy. Ja tworzę muzykę bardzo osobistą, prosto z serca. Ona wynika z moich doświadczeń i moich obserwacji. W związku z tym jest bardzo „moja” – myślę że można mnie poznać lepiej przez muzykę, niż przez moje role aktorskie, które są pewnego rodzaju pozą, wymyśloną kreacją. A kiedy jestem na scenie grając to nie przywdziewam żadnej postaci aktorskiej, którą sobie wymyśliłam, tylko jestem naturalna.
Co jest dla ciebie na scenie większym wyzwaniem. Granie dla ludzi, którzy przyszli specjalnie dla ciebie, bo na afiszu stało „Julia Pietrucha”, czy granie dla publiki np. na festiwalach, która czasem słyszy cię po raz pierwszy.
Nie rozgraniczałabym tego i nie wybierała. To są dwa zupełnie inne doświadczenia. Abstrahując od tego, o czym mówisz – że tu jest publiczność dedykowana, a tu czasem jest z przypadku… Na festiwalach są to otwarte przestrzenie, gdzie ludzie stoją, mogą przyjść i odejść, gadać, pic piwo itd. Trochę ciężej złapać ich uwagę. A trasy odbywają się m.in. w filharmoniach, są to koncerty zasiadane, jest skupienie. To są kompletnie dwa różne doświadczenia muzyczne. Gramy ten sam materiał, ale to są dwie kompletnie różne sytuacje, bo można inaczej dawkować energię. I obydwie są równie piękne. Na tylko naszych koncertach bardzo lubimy grać ciszą i wytworzyć taki klimat spokoju, tego że można cicho śpiewać, zaprezentować coś bardzo intymnie. A wzywaniem jest, żeby tę publikę, która za chwilę chce iść na inny koncert jednak przytrzymać i energią przekonać do siebie.
Czujesz to, że nowy materiał jest zdecydowanie bardziej przebojowy?
Już spotkałam się z tą opinią (śmiech). Na pewno nie było to zamierzone – nie myśleliśmy „o teraz tworzymy popową płytę, gdzie będą numery pod nóżkę i zapętlimy refren sto razy, żeby każdy mógł zapamiętać”. Pracowałam ze swoimi muzykami tak, że przynosiłam kompozycje i siadaliśmy do aranżacji. Jakoś tak wyszło. Mój gitarzysta bardzo lubi pop (śmiech). Jego wizja i muzyczne skojarzenia przełożyły się na ten materiał. Pierwsza płyta powstawała tak, że zrodziła się w mojej głowie, a każdy muzyk dostawał to, co mu odsłoniłam. Tu było inaczej.
Jesteś na scenie muzycznej i aktorskiej, a dużej części świata nie zależy w ogóle na tym, by poznać to, co masz do powiedzenia. Mówi się o plotkach, związkach, zagląda do łóżka. Jak to znosisz?
Staram się tego świata nie dotykać. On jest, ale nie dotykając go, nie komentując, nie czytając i żyjąc swoim życiem staram się zdystansować i nie do końca w tym uczestniczyć. Patrzeć na ten sprawę z obojętnością na aspekt, który – wiadomo – jest bolesny. Gdybym się zaczytywała byłoby mi bardzo przykro. Staram się nie czytać, żeby to nie wpływało na moje życie.