Odszedł Tomasz Stańko, jeden z największych polskich muzyków jazzowych. Pozostała nam jego niezwykła autobiografia „Desperado” zapisana w książce, powstałej podczas pańskich spotkań i rozmów z artystą.
Rafał Księżyk: Spotykaliśmy się z panem Tomaszem dziesięć lat temu, pomiędzy 2008 a 2009 rokiem. Był to rozmówca wspaniały. Wiedziałem o tym wcześniej, z mniejszych, krótszych wywiadów. Pomyślałem, żeby nagrać serię rozmów, aby historia artysty, pełna dramatycznych zwrotów, balansowania nas krawędzią, została opowiedziana jego charakterystycznym językiem.
Wybór formuły wywiadu rzeki był w tym przypadku najlepszą intuicją. Żaden zewnętrzny, zdystansowany opis życia i twórczości Tomasza Stańki nie zastąpiłby jego osobistej „relacji z życia”.
Nikt nie byłby pewnie tak otwarty, odważny i bezkompromisowy.
Stańko zapewniał, że w tej autobiografii powiedział o sobie wszystko.
Opowiadał o tym, jak żył. A żył tak, jak grał. Sam mówił, że aby grać, to trzeba żyć. Z taką sytuacją miał zawsze do czynienia na scenie: jeden do jednego. Żadnego fałszu publiczność nie zniesie i on by nie zniósł.
To było w jego muzyce, w charakterystycznym brzmieniu. Porwane, szorstkie tony, brudne frazy, krzyki - tak jak w życiu wywodzą się z mroków wszelkich, które penetrował, ze świateł i iluminacji, jakich doświadczał. Sztuka była dlań wyrazem skomplikowania życia. I zadaniem człowieka jest – według jego koncepcji – komplikowanie materii. Uważał, że to całe życie naziemne od swego zarania jest szlakiem komplikowania materii.
W „Autobiografii" bardzo ciekawy jest nurt muzyczny. Stańko przedstawia i komentuje rozmaite zjawiska muzyczne: od improwizacji, próby zdefiniowania free jazzu po własne nowatorskie wizje…
Właśnie o tym mówię. Przez trwającą blisko 60 lat działalność - tworzył sztukę. Rożne pokusy czyhają na jazzmanów, bywa, że grywają do kotleta, ale to nie Stańko.
Niezależnie, czy był na szczytach, czy był na dnie, jego muzyka zawsze znajdowała się w rejonach poważnie rozumianej sztuki; nigdy nie było tam żadnego mrugania do publiczności, przymilania się, brania w nawias. Stańko, wielki eksperymentator, był przy tym wrażliwy na piękno ujęte w kanony, aczkolwiek podchodził do nich na swój sposób, niekiedy te kanony odwracał. I to jest bardzo ludzkie.
„Autobiografia” jest też świadectwem czasów, kiedy muzyk straceńczo eksperymentował z własnym życiem i zdrowiem.
W życiu się nie oszczędzał, a swoje dramatyczne doświadczenia opisywał językiem dosadnym, wyrzucając z siebie słowa złe i najgorsze wspomnienia. Był bezkompromisowy w sposobie przedstawiania swoich uzależnień, jak też procesu wyzwalania się z nałogów. Mówił „wyrzucam na zewnątrz pewne rzeczy i uzmysławiam sobie, ze jestem silny”. Ta siła po latach uczyniła zeń wybitnego muzyka, mistrza trąbki światowego formatu.
Był pan rozmówcą dyskretnym, a jednak skłonił pan artystę do wielkiej szczerości i bardzo osobistych wspomnień. Jak przebiegały te rozmowy?
Rafał Księżyk: Tomasz Stańko był człowiekiem o niezwykłym umyśle. Potrafił nie tylko wypowiadać się, ale też słuchać. A to ważne dla każdej rozmowy. Mimo że często posługiwał się dygresjami, skojarzeniami, meandrował po różnych obszarach, to szybko się zorientowałem, że żadnego zadanego mu pytania nie pozostawia bez odpowiedzi. Zawsze istniała interakcja.
Miał ogromną ciekawość świata, choć z pewnością nie był typem mola książkowego, intelektualistą - okularnikiem. Ale bardzo był bardzo ciekawym życia człowiekiem, który z uwagą rozglądał się po świecie i dobrze orientował się, co warto przeczytać, o czym warto wiedzieć. W naszych rozmowach pojawiały się rozmaite tematy: opowiadał o genetyce, fizyce kwantowej. Interesował się sztukami plastycznymi. Lubił się „pogrubić” – jak mawiał. Owo pogrubianie następowało w wyniku przyswajania sobie bogactwa świata.
Podobno interesował się też sportem?
Sport uprawiał. W momencie, kiedy rzucił swoje nałogi, zajął się bieganiem. Opowiadał ciekawie o szczególnej chemii, która się wytwarza w organizmie na skutek wysiłku fizycznego. Sport też prowadził go ku sztuce. Podczas biegania po parku obserwował korony drzew; odkrywał urodę nowych rejonów życia.
Czy podczas rozmów czasami grał na trąbce?
Nie, ale czasami, jak mówiliśmy o kompozycjach, to zdarzało mu się zanucić jakiś fragment.
Komponował, grając na pianinie. Na trąbce grał codziennie. Ćwiczył do końca. Ostatni raz widziałem się z panem Tomaszem na dwa miesiące przed śmiercią. Już był po chemii. Trzymał się bardzo dobrze. Chemię niektórzy przechodzą bardzo ciężko, ale nie on. Zaznaczał, że karierę artystyczną kończy, ale cały czas ćwiczył. Miał raka płuc i uważał że jego aparat oddechowy i cały organizm jest tak wytrenowany, przystosowany do grania, że on powinien nadal trenować. Wszystko wskazywało, że pokona chorobę. Cała jego życiowa ścieżka: kierowanie zespołami, wyjazdy, koncerty, walka z nałogami – to go przecież mocno zahartowało. Byłem przekonany, że wyjdzie z tego, że się obroni. Był przecież walecznym, silnym człowiekiem, artystą mentalnie wypuszczającym się w dalekie rejony…
Rozmawiała: Anna Bernat (PAP)
Rafał Księżyk (rocznik 1970) - dziennikarz muzyczny, krytyk i eseista - swoje teksty publikował m.in. w "Brumie", "Machinie", "Jazz Forum". Był redaktorem naczelnym miesięcznika "Playboy". Jest autorem eseju „23 cięcia dla Williama S. Burroughsa” (2013) oraz autobiograficznych wywiadów rzek z Tomaszem Stańką ("Desperado", 2011), Robertem Brylewskim ("Kryzys w Babilonie", 2012), Tymonem Tymańskim ("ADHD", 2013), Kazikiem Staszewskim ("Idę tam gdzie idę", 2015) oraz Marcinem Świetlickim ("Nieprzysiadalność", 2017).