Nowy album Rafała Blechacza, zwycięzcy XV Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina (2005), ukaże się 3 marca. Płytę wyda wytwórnia Deutsche Grammophon, z którą pianista jest związany od 2006 r. To kolejne po Nokturnach, Polonezach i Koncertach wydanie z utworami Chopina wykonywanymi przez Blechacza.
To kolejny pana album z utworami Chopina. Czy to część dalekosiężnego planu?
Rzeczywiście co jakiś czas powracam do Chopina. Chciałbym nagrać komplet jego dzieł. Czas pokaże, czy uda się zrealizować to przedsięwzięcie, bo w zanadrzu mam jeszcze inne projekty. Byłoby to bardzo ciekawe dla publiczności i dla mnie, aby zarejestrować wszystkie dzieła Chopina w ciągu kilkudziesięciu lat.
Słuchacze mogliby usłyszeć, jak na przestrzeni lat zmieniło się pana podejście do tych utworów.
Nie wykluczam nawet, że nagram ponownie utwory, które już znalazły się na moich albumach. Bo podejście do interpretacji zmienia się z biegiem czasu. Wielu artystów po latach wracało do utworów, które kiedyś zarejestrowali, i dokonywali ich innej odsłony.
W jaki sposób zachował pan świeżość w wykonywaniu Chopina? Niektóre z utworów na płycie grał pan już w liceum.
Powracałem do nich co jakiś czas. Te powroty zawsze były odświeżające, dawały nowe spojrzenie. Nawet gdy wydawało mi się, że dobrze znam kompozycje Chopina, uświadamiałem sobie, co jeszcze można z nich wyłuskać: ciekawy szczegół polifoniczny, inne zarysowanie frazy. Praca nad Sonatą h-moll, a później Sonatą b-moll, którą włączyłem do repertuaru po konkursie chopinowskim w 2005 r., nie była gwałtowna. Był to proces naturalnego wchodzenia w jeszcze głębszą emocjonalność i lepsze rozumienie stylu chopinowskiego.
Dlaczego wybrał pan akurat te dwie konkretne sonaty?
Poczułem, że to moment, aby nagrać utwory szczególnie mi bliskie. Wydawało mi się, że Sonata h-moll jest mi bliższa, ale po trudnym okresie pandemii usłyszałem wewnętrzny głos, aby wejść do studia z Sonatą b-moll i ją zarejestrować. Nie chciałem odkładać tego pomysłu na później. Cieszę się z tej decyzji. Do sonat dołączyłem też dwa mniejsze utwory, Nokturn fis-moll op. 48 numer 2 i Barcarolę Fis-dur op. 60.
Czy śledził pan ostatni konkurs chopinowski? Jak pan ocenia werdykt jury?
Śledziłem konkurs z opóźnieniem, bo w czasie przesłuchań byłem w Japonii. Przez swoje koncerty i zmianę czasu nie miałem możliwości śledzenia go na bieżąco. Gdy wróciłem z tournée, wiedziałem już, jaki jest werdykt, odsłuchiwałem więc nagrania, aby wyrobić sobie zdanie. Koncentrowałem się głównie na finalistach i laureatach. Również kiedy słyszałem, że dziennikarze i melomani żałowali niektórych pianistów, którzy nie znaleźli się w finale czy nie zostali nagrodzeni, weryfikowałem to, słuchając nagrań. Muszę stwierdzić, że przychylam się do decyzji jurorów.
W jednym z wywiadów opowiadał pan, że nawiązał współpracę z Bomsori Kim, bo zachwycił pana jej występ w trakcie konkursu Wieniawskiego. Może i tym razem w tym konkursie znalazł się ktoś, kogo chciałby pan zaprosić do współpracy?
Nie miałem możliwości śledzenia ostatniego konkursu. Natomiast w 2016 r. miałem mniej koncertów i mogłem się skupić na konkursie Wieniawskiego. Tam zauważyłem Bomsori Kim i nasza współpraca trwa nadal. Na razie nie planuję innego duetu czy innej konstelacji, chociaż w grudniu będzie uroczysty koncert z okazji 125-lecia Deutsche Grammophon i tam wraz z Bomsori Kim oraz wiolonczelistą, którego nazwiska nie mogę jeszcze zdradzić, zagramy Koncert potrójny Beethovena. Mamy też dalsze plany koncertowe związane z tym projektem. Ostatnio nasza współpraca jest mniej intensywna, bo jesteśmy skoncentrowani na swoich odrębnych, koncertowych planach, solowych karierach, ale np. 22 lutego wystąpimy z okazji 30-lecia sali koncertowej w Seulu, raz na jakiś czas spotykamy się także na próby, włączamy nowe utwory do swojego repertuaru. To bardzo ważne, bo w 2016 r. postanowiłem mocno rozwinąć nurt kameralny i będę to kontynuował.
Zasiadał pan w jury konkursu Paderewskiego. Jak udział w konkursach, m.in. w chopinowskim, wpływa na pana pracę jako jurora?
Miałem jeden epizod jurorski. W listopadzie zeszłego roku od etapu półfinału byłem jurorem właśnie konkursu Paderewskiego. To trudna i ciężka praca, raczej nie chciałbym znowu zasiadać w jury. Nie żebym się zrażał, ale ocenianie jest bardzo ciężkie. Niezwykle trudno niekiedy podjąć decyzję, którego uczestnika przepuścić do kolejnego etapu. To wybór jak między gruszką a jabłkiem.
Jakie ma pan plany na najbliższy czas?
Przez najbliższe miesiące, do połowy lipca włącznie, to przede wszystkim koncerty, wspomniana Korea i Japonia, a później Europa. Wystąpię z orkiestrami w Niemczech, Austrii, Szwajcarii. Wykonam np. Koncert Schumanna, II Koncert Fortepianowy Liszta, II Koncert fortepianowy Chopina na życzenie festiwalu w Lucernie. A na recitalach zagram utwory Debussy'ego, Mozarta i Chopina, ale nie te, które wykonuję na płycie. Oczywiście czeka mnie też promocja - konferencje prasowe, wywiady, spotkania; zależy mi, aby album dobrze zaistniał.
Widzę, że jeśli chodzi o koncerty, wybrał pan romantyczny repertuar. To celowa decyzja?
Tak, chcę w ten sposób nawiązywać do estetyki płyty. W tym sezonie gram muzykę Chopina, Schumanna, Liszta. Uwielbiam też barok - utwory Bacha; od jego muzyki zacząłem jako organista i chciałem w tym kierunku podążać. Na recitalu w Brukseli 7 czerwca wykonam II partitę Bacha. Powroty do Bacha są bardzo inspirujące. Od 2000 r. i 2006, kiedy kupiłem fortepian po konkursie chopinowskim, fascynuję się również rozwojem impresjonizmu - barw, kolorów, a zwłaszcza muzyki Debussy'ego.
Czy gra pan także na historycznych instrumentach?
Nie gram na nich podczas koncertów, ale mam z nimi pewne doświadczenia. Dają one niemałe wyobrażenie, jak mogła brzmieć muzyka, np. Chopina. To wzbogaca spojrzenie i podejście również do technicznych spraw w interpretacji i wykonawstwie. W 2008 r. grałem na dawnym instrumencie, przed nagraniem sonat klasycznych, i kilka szczegółów mnie zaskoczyło. Później próbowałem je zastosować za pomocą innych środków na fortepianie współczesnym, np. w przypadku sonat Beethovena chciałem zbliżyć się artykulacyjnie do tego, co mogło być 200 lat temu. Myślę, że to ważne, aby mieć takie doświadczenia, a nie tylko koncentrować się na tym, co tu i teraz. Dzięki grze na instrumentach historycznych wzbogacamy naszą wiedzę i przybliżamy się do estetyki tamtych czasów, wykorzystując współczesne środki. Rozumiemy też lepiej styl danego kompozytora.
Rozmawiała Olga Łozińska/PAP