Prawda jest taka, że jeżeli ktoś do tej pory nie poznał brytyjskich postpunkowców, to znaczy, że muzyczna alternatywa jest mu obca i miłych dla siebie dźwięków szuka w komercyjnych radiach i telewizjach muzycznych. Tam gdzie Killing Joke nigdy nie zagościł i nie zagości. Nie pomoże w tym nowy album Jaza Coleman i spółki "MMXII".

Reklama

Dwa lata temu swoje 30-lecie Killing Joke uświetnili znakomitą płytą "Absolute Dissent" – pierwszą od 28 lat w oryginalnym składzie. Odwołując się do swoich wcześniejszych dokonań, zebrali na niej wszystko to, dzięki czemu stali się alternatywną legendą: ostry, przerażający ryk Colemana śpiewającego katastroficzne teksty i metalowo-industrialne, agresywne dźwięki gitar i perkusji. Mezalians, który sam Coleman nazwał czymś, "co czuje żołnierz wysłany z okopu do natarcia".

"MMXII" idzie jeszcze dalej. Killing Joke brzmią na niej, jakby zaczynali karierę. Bez skrupułów otwierają album niemal dziewięciominutowym, rozbudowanym "Pole Shift". Dalej są garażowe "Rapture", "Colony Collapse", niemal punkowy "Corporate Elect" i "In Cythera" w stylu dołującego rockowo-elektronicznego grania z lat 80. Całość przypomina zresztą jeden z najbardziej znanych albumów Killing Joke z lat 80. "Night Time". Tradycyjnie też Coleman nie śpiewa o tym, jak mu ciężko po stracie dziewczyny, ale o ważnych sprawach współczesnego świata: protestach społecznych, katastrofach naturalnych, degrengoladzie polityków. Śpiewa jeszcze bardziej agresywnie i hipnotycznie niż zwykle. Pozostali muzycy również wydają się coraz swobodniej korzystać ze swoich umiejętności.

Ciekawe, czy Killing Joke są w stanie nagrać jeszcze lepszy album? Tymczasem "MMXII" będzie można posłuchać na żywo podczas wrocławskiego Asymmetry Festivalu w pierwszy weekend maja.

Killing Joke | MMXII | Universal Music

Reklama