Założyciel zespołu, wokalista Brian Molko, powiedział o tym krążku magazynowi "Rolling Stone" przytaczanemu przez polską fanowską stronę PlaceboWorld.pl: – Odzwierciedla najciemniejsze zakamarki miłości – obsesję, pożądanie, brak miłości, zazdrość i złamane serce. Co prawda pierwsza piosenka jest wesoła, ale natychmiast wracamy do ciemności, a album kończymy we łzach, bo miłość kończy się we łzach. Lekko to infantylne, ale prawdziwe. Tak jak miłosne opowieści Molko, którymi karmi nas od czasu debiutanckiego krążka "Placebo" z 1996 roku.

Reklama

Kiedy zaczynali kończyła się era grunge, rządził brit pop. W tym momencie Placebo postanowili, podobnie jak chociażby Suede, delikatnie przypomnieć glam rocka w stylu Davida Bowiego. Zresztą Molko i Bowie wielokrotnie spotkali się na scenie. Najpierw Placebo otwierali koncerty Davida, później zagrali na jego 50. urodzinach, do tego wystąpili razem podczas ceremonii BRIT Awards, wreszcie nagrali wspólną piosenkę. Placebo odwoływali się też do Nowej Fali, zadziornego rocka. Inspirowali się The Smiths, Depeche Mode, Pixies czy T.Rex. Własne wersje numerów tych artystów umieścili nawet na płycie "Covers" (2003).

– The Cure, Smashing Pumpkins, Nine Inch Nails podobnie jak my odkrywają przed fanami mroczną stronę ludzkich emocji. To jest szczere i dotyka wielu ludzi. Wszyscy trzej w zespole dorastaliśmy, czując się jak outsiderzy, i nasza muzyką jest robiona przez outsiderów dla outsiderów – mówił wiele lat temu Molko. Dzisiaj, jak sam przyznaje, zamiast imprezować, po koncertach wracają grzecznie do autobusu. – Przestaliśmy brać narkotyki, teraz po koncertach smakujemy herbaty z całego świata. Czy to znaczy, że z dawnych egzaltowanych freaków, którzy sprzedali kilkanaście milionów płyt, nie zostało już nic? Nie do końca. Co prawda poprzedni krążek "Battle for the Sun" sprzed czterech lat zwiastował zniżkę formę, to "Loud Like Love" powinno się spodobać, i to nie tylko fanom angielskiego bandu.

Sam początek krążka, tytułowe "Loud Like Love", nie napawa optymizmem. To prosta rockowa rąbanka, jakich Placebo mogli by nagrywać na pęczki w kilka minut. Później jest już jednak lepiej. Kilka numerów doskonale się rozwija do ekstatycznego finału – "Scene of the Crime", "Begin The End". Nie brakuje smyczków i pianina ("Bosco", "A Million Little Pieces"), zabaw gitarami ("Hold on to Me") i elektroniką ("Exit Wounds"). W wielu numerach mieszają się przeróżne klimaty, o czym magazynowi "Gitarzysta" trafnie opowiedział basista grupy Stefan Olsdal: – Jeśli chodzi na przykład o "Hold on to Me", to utwór w którym chcieliśmy osiągnąć bristolskie brzmienie lat 90., a potem spróbowaliśmy dodać nieco triphopowych elementów i smyczków.

Warto zwrócić uwagę na singlowy "Too Many Friends", do którego powstał doskonały teledysk nakręcony na wzgórzach Los Angeles. Narratorem tego filmowego klipu jest Bret Easton Ellis, autor brutalnej noweli "American Psycho". Może Placebo przesadzili z końcówką płyty. Dwa sześciominutowe, balladowe numery mogą znużyć. W efekcie "Loud Like Love" przypomina poprzednie krążki nierównym poziomem, choć ewidentnie słabych kawałków tu nie ma. Zespół momentami ociera się o parodię samych siebie, ale cienkiej granicy nie przekracza.

Jeśli chodzi o teksty, to też bez niespodzianek. Łatwo nazwać je naiwnymi, ale jak inaczej pisać o miłości. Niektóre z nich to lekkie nawoływanie do szaleństwa, ostrego wybryku. W "Rob the Bank" Molko śpiewa: – Dokonaj napadu na bank/ Obojętnie w Meksyku czy Kanadzie/ Narysuj tam swastykę/ Potem zabierz mnie do domu i kochaj. Przeważają jednak smutne miłosne wyznania w stylu tego z "A Million Little Pieces": – Wiem, że chciałeś to zakończyć/ Pragniesz pozostać mym przyjacielem/ Ja jednak opuszczam to miasto/ Nie rozpaczaj, zrozum. Pytanie, czy to potrafi wzruszyć wyłącznie licealistów?

Na żywo materiału "Loud Like Love" będzie można posłuchać na warszawskim Torwarze 12 listopada. Tym występem rozpoczną swoją europejską trasę.

PLACEBO | Loud Like Love | Universal Music