Po wydaniu w 2009 roku dziewiątej solowej płyty "Years of Refusal" mogło się wydawać, że Morrissey nowych albumów już nie nagra. Podupadł na zdrowiu, narzekał na brak weny twórczej. Na szczęście zdrowie i wena wróciły. Steven Patrick Morrissey najpierw, w zeszłym roku, wydał autobiografię, która na Wyspach odniosła ogromny sukces. Później nagrał swój dziesiąty krążek "World Peace Is None Of Yor Business", który właśnie wylądował w sklepach. Podczas pracy nad płytą Moz (o swojej ksywie, którą wymyślił jego kolega z The Smiths Johnny Marr, Morrissey potrafił powiedzieć: "Brzmi jak nazwa konia wyścigowego") przestrzegał, że nie zabraknie na nim dramatycznych historii, ale też humoru. Jak wyszło?
"World Peace Is None Of Yor Business" to kwintesencja osobowości Morrisseya. Płyta pełna jest sarkazmu, melancholii, bombastyczności, prowokacji i sprzeczności. Problem mają z nią recenzenci na całym świecie. Dobrze mówią o tym słowa dziennikarza "The New York Timesa": – To nie jest dobra płyta, ale jednocześnie jest niemal perfekcyjna.
Już okładka wprawia w zakłopotanie. Morrissey siedzi na niej z psem u boku, a przecież znany jest z tego, że uwielbia koty. – Podziwiam ich niezależność, zupełnie nie mają jej psy. Gdyby miał wybrać, którym zwierzęciem chciałbym być, byłby to na pewno kot – mówił muzyk cytowany w encyklopedycznym wydawnictwie Simona Goggarda "Mozipedia". Płytę promują krótkie klipy z melodeklamacją (spoken word) Morrisseya i udziałem z jednej strony genialnej wokalistki Nancy Sinatry, z drugiej gwiazdki "Słonecznego patrolu" Pameli Anderson.
W pierwszym, tytułowym numerze "World Peace Is None Of Yor Business" Moz zarzuca nam polityczną bierność. Wymienia kraje, w których ludzie wymagają naszej pomocy, jak Brazylia, Bahrajn, Egipt, Ukraina. Pytanie, dlaczego wymienia akurat te, a nie na przykład Koreę Północną czy Syrię i dlaczego dokłada do tego tak banalne stwierdzenia, jak "bogaci muszą zwiększać swój majątek, a biedni pozostaną biednymi". Utwór ma nieco bombastyczny klimat, Morrissey śpiewa niemal w operowy sposób, a towarzyszą mu bogate instrumentarium, momentami marszowy rytm i solówki na gitarze.
Dalej teksty są już bardziej strawne. W "Neal Cassady Drops Dead" pojawia się nie tylko tytułowa postać bitnika, ale też jego przyjaciel Allen Ginsberg. Muzycznie pięknie rozwijający się numer wypełniają ostre gitary na zmianę z akustyczną w stylu latino. Morrissey dodaje tu uroku swoim ciepłym wokalem nawet jak niemal nuci proste "Daj da da daj".
Niepokojącą zaczyna się najdłuższy na płycie, niemal ośmiominutowy "I'm Not A Man". Morrissey wymienia tutaj kim to nie jest (ani Don Juanem, pracoholikiem czy Casanovą), by wreszcie stwierdzić, że "nie jest mężczyzną, ale kimś więcej". Przechodzącemu z wysokiego w barytonowy wokal Morrisseyowi towarzyszy niemal industrialna elektronika. "Istanbul" to już numer podobny do dokonań The Smiths, do którego Moz dołożył sample nagrane na ulicach tureckiego miasta.
Ciekawe jest "Earth is Lonliest Planet" pełne klimatu flamenco i z gościnnym udziałem wspomnianej już Pameli Anderson. Niestety Moz dorzuca do swojego "ekologicznego" tekstu banały w stylu "ziemia jest brutalnym miejsce, którego nigdy do końca nie poznamy". "Staircase at the University" to muzycznie i lirycznie piosenka bez historii, która przechodzi szybko obok. "The Bullfighter Dies" też momentalnie mija, m.in. dlatego, że Morrissey daje upust zabawie rymami w stylu "Gaga in Málaga/no mercy in Murcia/ mental in Valencia".
"Kiss Me A Lot" to znowu gitarowe rytmy flamenco choć podane w wyjątkowo przebojowy sposób. W balladzie "Smiler With Knife" bohater (kobieta, mężczyzna?) nie chcąc już dalej cierpieć w życiu z czułością wita swojego oprawcę. "Kick the Bride Down the Aisle" opowiada o pannie młodej, która szuka męża niewolnika. Czyżby Moz miał kiedyś takie doświadczenie? W "Mountjoy" wspomina z kolei irlandzkiego poetę, popierającego IRA Brendana Behana. Zmarły w 1964 roku autor pochodził z Dublina, miasta bardzo bliskiego Morrisseyowi. Stamtąd przeprowadzili się do Manchesteru rodzice muzyka przed jego urodzeniem. Tam też urodził się jeden z jego życiowych bohaterów Oskar Wilde. Sam Moz mieszkał przez kilka lat w Dublinie, ale wyprowadził się uważając miasto za mało ekscytujące. Album kończy "Oboe Concerto" poświęcony tym, którzy odeszli. Moz śpiewa tu "All the best ones are dead".
Mieszający ważne, poetyckie teksty z banalnymi wystąpieniami o problemach współczesnego świata. Muzycznie zadziwiający na pozór prostymi melodiami i czasami nużącą przewidywalny. Tak jak w życiu. Trudno go rozszyfrować. Z jednej strony wciąż pociąga, z drugiej nuży. Potrafi być zgryźliwym bufonem i rockowym romantykiem. Jak mawiał Morrissey: – Nie ważne jak zostanę zapamiętany. Liczę jednak na odrobinę nieśmiertelności, myślę, że na nią zasłużyłem.
MORRISEY | World Peace Is None Of Yor Business| Harvest Records/Universal