Kravitz pokazał się na "Strut" ze swojej najlepszej rockowej strony. Energiczne numery "Sex", "Dirty White Boots" oraz kawałek tytułowy przypominają najlepsze fragmenty z jego pierwszych płyt: "Let Love Rule", "Mama Said" i "Are You Gonna Go My Way". Do tego dochodzi genialnie mieszający rytmiczną gitarę z dęciakami nowojorski hymn "New York City", w którym Lenny śpiewa do miasta jak do kobiety. Doskonały jest "The Chamber", który w latach 80. na pewno podbiłby parkiety dyskotek.
Tradycyjnie Lenny zagrał niemal na wszystkich instrumentach. Na gitarze wspomógł go stały współpracownik Craig Ross, który na koncie ma także nagrania z Mickiem Jaggerem, B.B. Kingiem i Erikiem Claptonem. We wspomnianych wyżej numerach to się sprawdziło. Gorzej Kravitz poradził sobie w balladach. Nie przekonuje jednostajne, męczące "The Pleasure and the Pain", a tym bardziej dość kuriozalne lirycznie i niespecjalnie interesujące muzycznie "Happy Birthday" ani nawet rozlazły cover The Miracles "Ooo Baby Baby".
Co prawda, w wolniejszych momentach Lenny uwodzi zdecydowanie mniej niż gdy rockowo przyśpiesza, na pewno jednak warto "Strut" posłuchać na żywo, a okazja nadarzy się 3 listopada w łódzkiej Atlas Arenie.
LENNY KRAVITZ | Strut | Kobalt