"The Light Princess" poznał świat, kiedy w Wielkiej Brytanii rządził Edward VII, za oceanem trwała wojna secesyjna, u nas dogorywało powstanie styczniowe, a Juliusz Verne opublikował "Podróż do wnętrza Ziemi". Przypowieść napisał w 1864 roku Szkot George MacDonald, autor wielu fantastycznych powieści dla młodzieży. Przyjaciel Lewisa Carrolla, autora "Alicji w Krainie Czarów", zmarł w 1905 roku. W 1978 roku brytyjska telewizja zrealizowała animowaną wersję jego "The Light Princess". Kilka lata temu o tej opowieści przypomniał sobie Royal National Theatre w Londynie. Adaptację przygotował doświadczony scenarzysta i autor sztuk Australijczyk Samuel Adamson, a reżyserię powierzono nagrodzonej Tony Award Brytyjce Marianne Elliott. Propozycje stworzenia muzyki do musicalu dostała Tori Amos, autorka przebojów "Cornflake Girl", "Crucify" czy "Silent All These Years". Amos trochę obawiała się wyzwania, bo to miała być jej pierwsza przygoda z musicalem. Przekonała ją jednak prośba, by po prostu pracowała tak, jak nad kolejną płytą. Zgodziła się, dołączając tym samym do sporego grona gwiazd muzyki, których kariera złączyła się z musicalami. Podobne sceniczno-muzyczne doświadczenia, udane lub mniej, mają już za sobą m.in. Boy George ("Taboo"), U2 ("Spider-Man: Turn Off the Dark"), Pet Shop Boys ("Closer to Heaven"), Paul Simon ("The Capeman"), Cyndi Lauper ("Kinky Boots"), Elton John ("Billy Elliot", "Król lew") czy David Byrne ("Here Lise Love").
Musical to oczywiście inne wyzwanie niż regularna płyta. Te w ostatnim czasie Amos również wydaje, i to z dobrym skutkiem. Trzy lata temu wypuściła zestaw swoich piosenek sprzed lat w nowych orkiestrowych aranżacjach "Gold Dust", a w zeszłym roku pojawił się nowy materiał "Unrepentant Geraldines", który Tori Amos promowała na koncercie w Polsce. Do "The Light Princess" musiała przygotować się inaczej. Trzeba było stworzyć ponad 30 kompozycji. Wykonuje je ponad 20 aktorów w towarzystwie orkiestry. Oczywiście musiała też dopasować się do klimatu i treści opowieści George'a MacDonalda. "The Light Princess" jest o księżniczce, która straciła zdolność płaczu i do tego nie jest w stanie stanąć na ziemi (nie działa na nią grawitacja). Wszystko zmieni miłość do księcia, który od czasu śmierci swej matki jest pogrążony w głębokiej żałobie. W główną postać wcieliła się brytyjska aktorka musicalowa Rosalie Craig (w płomiennych włosach niczym Tori Amos), która za swoją rolę dostała nagrodę Evening Standard.
Sama Tori Amos o spektaklu mówi, że przenosi nas w świat nie tylko baśni, ale też spraw ostatecznych, mówi o smutku i utracie bliskich, złych decyzjach rodziców odnośnie do ich dzieci. To nie ma być tylko kilkadziesiąt minut rozrywki. Wiele tematów pokrywa się tu z tym, o czym Tori śpiewała na swoim porażającym szczerością debiucie "Little Earthquakes" z 1991 roku. Pojawia się tam poczucie winy, porażki, porzucenie emocji, poszukiwanie nowej siebie. W "The Light Princess" też tego nie brakuje. Muzycznie materiał jest zróżnicowany. Są momenty napuszone, rozbudowane, ale też intymne, wzruszające. Sam spektakl, tak jak muzyka Amos, został różnie oceniony na Wyspach, niespecjalnie spodobał się na przykład "Guardianowi". Za to "Evening Standard" chwalił muzykę i sceniczną opowieść. Na płycie podziwiamy przede wszystkim scenicznych śpiewaków, którzy zagrali w "The Light Princess", ale usłyszeć można też samą Tori Amos w dodatkowych kompozycjach. Jej przejmujący jak zawsze głos dodaje kolorytu albumowi.
"The Light Princess" nie jest dla wszystkich. Nawet fani Amos mogą mieć z nim problem. No, chyba że na kilkadziesiąt minut przeniosą się w świat opowieści MacDonalda, traktując muzykę Tori jako dodatek, tło dla dramatycznych przygód głównych bohaterów. Dla amerykańskiej artystki ważne jest, że po tym musicalu dostaje wiele listów od nastolatków, które mają podobne problemy do bohaterów "The Light Princess". Doświadczona tragicznie przez życie Tori Amos rozumie je, jak mało kto.
Tori Amos & Samuel Adamson | The Light Princess | Universal Music