Jak boleśnie Britney odstaje od tego, co jest dziś na topie, pokazała niedawna gala MTV Video Music Awards. Sierpniowa impreza w Madison Square Garden w Nowym Jorku gościła takie gwiazdy jak Beyonce (dostała najwięcej, bo aż osiem statuetek) czy Rihanna. Obie dały porywające występy. Zachwyciła szczególnie Beyonce, choreografią, pewnością siebie i głosem w kilkunastominutowym show. Potem na scenę weszła Spears. Pojawiła się na tej gali po raz pierwszy od dziewięciu lat. Wtedy, promując swój singiel "Gimme More", dała żenujący show, podczas którego wyglądała nie tylko, jakby nie znała tanecznych kroków swojego zespołu, ale nawet słów własnej piosenki. Teraz MTV zaprosiło ją ponownie. Miała zmazać plamę po tamtym występie, nawiązując tym razem do głośnego i udanego show z 2001 roku, kiedy to na scenie towarzyszyły jej prawdziwe zwierzęta, a Britney śpiewała z pytonem owiniętym wokół szyi. Nic takiego nie nastąpiło. Występ Spears na MTV VMA 2016 nie był ani widowiskowy, kontrowersyjny, nowatorski, ani też kompromitująco żenujący. Wokalistka wykonała singiel ze swojej nowej płyty "Glory", "Make Me", wraz z G-Eazy. Płyta jest z jednej strony taka, jak jej występ na VMA. Zbyt nijaka i osadzona w minionej popowej epoce, by zawojować listy przebojów. Ale z drugiej strony momentami Britney pokazuje, że potrafi coś więcej niż tylko śpiewać banalny, plastikowy pop.

Reklama

"Glory" wydała trzy lata po niezłym krążku "Britney Jean". Nagrana wraz z całą grupą znakomitych gości (m.in. Sia i Wiliam Orbit) płyta nie zwojowała jednak list przebojów. Utrzymała spadkowy trend w sprzedaży albumów Britney. Z nowym krążkiem może być podobnie. Trzeba jednak przyznać, że Britney próbuje tu sił w różnych klimatach i w niektórych się sprawdza. Docenili to recenzenci w różnych częściach globu. Britney sprawdza się chociażby w energicznym, tanecznym i trochę mrocznym "Do You Wanna Come Over?". W "Private Show" ciekawie bawi się swoim mało spektakularnym wokalem, śpiewając, a w czasami wypowiadając słowa niczym postać z kreskówki. Niepokojący, sensualny klimat ma "Just Like Me". Duże imprezy na pewno rozkręci klubowe "Clumsy". Britney zahacza tu także o funk, reggae, R’n’B. Zaskakujące są "Just Like Me" ze Spears śpiewającą do gitary akustycznej i znakomitym przestrzennym refrenem oraz finałowe "What You Need" zaśpiewane z feelingiem godnym czarnoskórej wokalistki. Tym naprawdę ciekawym fragmentom towarzyszą niewypały, jak chociażby singiel z G-Eazy. Przed wydaniem płyty Britney chwaliła się, że eksplorowała na niej nowe rejony. Nie kłamała. To właśnie w nich pokazuje ciekawą twarz, choć swoich nie największych możliwości wokalnych nigdy nie przeskoczy. Boleśnie słychać to na "Glory", kiedy jej wokal jest aż nadto zmieniony, stechnologizowany.

Britney przechodzi dziś trudny czas, nie pierwszy raz zresztą. Unosi się nad nią cień gwiazdki pop zeszłej dekady. Spears stoi jeszcze jakby na granicy tamtego świata i nowej rzeczywistości. Jeżeli trafi na dobrego producenta i dobre piosenki, jej następna płyta może być naprawdę ciekawa.

Britney Spears - "Glory"; Sony Music