Jest kilka typów podejścia do twórczości Michała Szpaka. Fani – jak to fani – oddają pokłony, na forach i w mediach społecznościowych pod niebiosa wynosząc swego idola. To oczywiście, z natury relacji fan-idol, przesada i emocjonalne przerysowanie tego, co Michał robi.

Jest spora grupa ludzi, która Michała chwali, wypowiadając tylko czasem delikatnie zdystansowane opinie. Michał ma też sporo przeciwników – o ile tych, którzy nie kupują jego twórczości jestem w stanie zrozumieć, bo nie każdy lubi połączenie patosu z wysokimi tonacjami, o tyle chorobliwą wściekłość wywołuje u mnie każdy, kto podszytą brakiem tolerancji nienawiścią krytykuje Szpaka za wygląd, sposób bycia i zachowania. Michał prowokuje, to prawda. Pojawienie się w części jego kreacji na ulicach niektórych miejscowości wywołałoby szok i niezdrową sensację. W zasadzie od czasów Czesława Niemena nie mieliśmy tak kontrowersyjnej – ze względu na sposób bycia – osoby na polskiej scenie muzycznej. Gdyby Michał Szpak na poruszaniu emocji estetyką kreacji kończył, też bym wrzucił go do worka z celebrytami pokroju "gwiazd" znanych z Pudelka. To jednak nie ten przypadek. Album „Dreamer” pokazuje, że muzyczna kariera, szaleństwa eurowizyjne to nie fanaberia, a dość mocno przemyślana strategia.

Okładka płyty Michała Szpaka "Dreamer" Media

Nie jestem fanem pierwszego singla, który w między czasie uzyskał już status diamentowego. „Don’t Poison Your Heart” zbyt blisko mieszka eurowizyjnego „Color of Your Life”, co oczywiście wykorzystane zostało w promocji, by utrzymać zainteresowanie. Szkoda, bo na płycie jest co najmniej pięć lepszych kompozycji, a wszystkie są stworzone by być hitami. Przebojami śpiewanymi nie tylko w Polsce, dodajmy.

Zdecydowanym faworytem jest „Blue Moon” – ballada pochodząca spoza klimatu Michała, w której wokalista jakby hamował swe zapędy do podnoszenia głosu, przenoszenia się zbyt wysoko. Zabiegi aranżacyjne i kompozycyjne sprawiają zaś, że jesteśmy niezwykle daleko od krainy patosu, wchodząc do świata popu z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Będziecie to nagranie śpiewać pod nosem czy tego chcecie czy nie.

Trwa ładowanie wpisu

Kandydatem do chóralnego śpiewania z uniesionymi w górę zapalniczkami jest „Rainbow”. Tu Szpak bardziej przypomina tego, którego pamiętamy z pierwszego albumu i.. przywodzi na myśl kilka znanych polskich przebojów. To jedna z tych kompozycji SławomiraDaj mi tę nocSokołowskiego, do tekstu Aldony „Kroplą deszczu” Dąbrowskiej, która przesuwa delikatnie twórców większości nagrań na „Dreamer” z ciemnej strony mocy. Kolejną jest „Let Me Dream” – zabawa w wokółświąteczny klimat bez śpiewania o dzwoneczkach i mikołajach, podsuwająca automatycznie skojarzenia ze spokojną częścią kariery George Michaela.

Michał Szpak AKPA

Dla ludzi lubiących ekspresyjnego, niemal rozkrzyczanego Michała część tego typu nagrań będzie zaskoczeniem. Takie poszukiwanie klimatu to też kompozycja „Stronger”, w którym spokój aż zastanawia – czy mamy do czynienia z tym samym człowiekiem, który zachwycał publiczność podczas konkursu Eurowizji? Dla tej części fanów skierowane są – obok wspomnianego i już znanego „Don’t Poison Your Heart” – tytułowe „Dreamer” oraz „King Of The Season”.

Na całej płycie tylko „Sweet Cherry” i „Way To The Stars” nakazują przejść spokojnie obok. Jak na standardy polskiej muzyki pop to niezwykle wysoka średnia dobrych nagrań w przeciwieństwie do nagrań średnich lub złych.

Michał Szpak na nowej płycie nie robi żadnej rewolucji. Nie wywarza drzwi, nie każe szybko edukować się z nowych gatunków. Nagrywa piosenki w stylistyce pop, czasami delikatnie ocierające się o poprock. Daje to co umie – dobrze zaśpiewane (ale i zagrane) piosenki. I zdaje z wyróżnieniem tzw. test drugiej płyty.

Mało?