Byli i tacy, którzy zwiastowali, że kolejny album Amerykanów z Algiers przeniesie formacje w okolice mainstreamu, a już na pewno grup, które grają wielkie koncerty dla coraz mniej rozgarniętej publiczności. Tak się nie stało. Algiers, zmieniając nieco swój styl, proponując nowe, zaproponowali słuchaczowi kolejną podróż w rejony, na które instagramowe gwiazdki nie stać. Czyli tam, gdzie w imię wartości artystycznych ryzykuje się nawet utratę fana.
Algiers w trasie koncertowej byli przez dwa lata. Trzeba próbować wyobrazić sobie, jak ciężką pracą jest apostołowanie własnej twórczości przez 24 miesiące. Ale nawet występy u boku giganta, jakim jest Depeche Mode, nie przeszkodziły im w utracie tego co w nich najcenniejsze – emocjonalnego spojrzenia na nasz świat.
Płyta jest trudna, wymaga skupienia, włączenia i odebrania przekazu. Konieczność nawiązywania więzi, odnajdywania duszy w człowieku, wymiany myśli, troska o świat nie są tu trywializowane jak w celebryckich przekazach. Kiedy trzeba słowa bolą i dotykają, tym bardziej że towarzyszą im niezwykłe kompozycje.
Operowanie różnymi poziomami ekspresji to zarówno krzyk, jak i szept. Producenci postarali się, by nie skupiać się na czyszczeniu tzw. brudów, próby wyrównania rejestrów pod ucho Mamoniów. Mamy tu i nastrój zadumy i krzyk, połączony z agresją. Taką, która brzmi jak próba samoobrony.
„There Is No Year” to jedna z lepszych intelektualnych pocztówek na nasze trudne czasy.
Algiers „There Is No Year” Sonic 7/10