Nic dwa razy się nie zdarza. Nie będzie już nigdy takiej musztardy, takiego „Kill ‘em All”, takiego „Hardwired…”. Jak każdy zespół istniejący dłużej niż dwie dekady, Metallica co chwila musi walczyć z własnymi demonami. To z alkoholem, to z megalomanią, to z legendą zespołu, który grał ostro i do przodu. I wymyślił co najmniej kilkanaście kompozycji, które są klasykami.
Połączenie samouwielbienia z dużymi pieniędzmi niestety raz na jakiś czas prowadzi Metallikę do takiego kroku jak teraz. Czyli realizacji projektu, który ma łączyć światy, otwierać uszy, podpowiadać rozwiązania. Średnio to wyszło za pierwszym razem, kiedy dowodzenie projektem oddano legendzie, czyli Michaelowi Kamenowi. Ile nam zostało z tamtego projektu? Jak często z własnej nieprzymuszonej woli chcemy posłuchać kwartetu z San Francisco z orkiestrą?
„S&M2” brzmi. Jest dobrze nagrany – produkcja i realizacja dźwięku stoi na najwyższym poziomie. Wybór nagrań też powinien zadowolić fanów, którzy z Metalliką są od dawna. Jest tu nawet kilka niespodzianek jak „The Call Of Ktulu” czy pamiętna „(Anesthesia) Pulling Teeth”. Słuchając jej, ale i nagrań zdecydowanie młodszych jak „The Day That Never Comes” można mieć nawet wrażenie, że wszyscy przy tym projekcie (łącznie z nagraną publicznością) się świetnie bawią. Zabawy sekcjami w „Unforgiven III” na chwilę nawet u nas, domowych odbiorców, uśmiech wywołują. Na chwilę.
Problem z odsłuchem trwającego niemal dwie i pół godziny materiału należy do kategorii tych, które dla muzyków są najgorsze. Po chwili wyłączamy uwagę, tracimy koncentrację. I nawet świetnie wykonana praca orkiestry nie jest w stanie nam jej oddać. Oczywiście – chodząc po domu, czy jadąc autem z przyjaciółmi lub rodziną będziemy nucić refren. Automatyzmy, wypracowane w naszych głowach od lat, robią swoje. Ciekawe, czy dla neurokognitywistków nasze reakcje na „S&M2” będą polem do nowych badań, czy potwierdzeniem starych.
Przyznam szczerze – jak fan zespołu, gdyby nie zawodowy obowiązek – materiału w całości nie dałbym rady wysłuchać.