Dlaczego w Seattle?
Tyle jest wspaniałych miejsc na świecie. Z lepszą pogodą, z aspiracjami, z dotowaniem świata kultury i sztuki, z ambicjami by stać się stolicą kultury i zaistnieć w świadomości milionów choćby na chwilę. Tymczasem to, co wydawało się, że podetnie jakiekolwiek próby rozprostowania skrzydeł stało się paliwem do lotu w kosmos. W Seattle było brzydko, za to padało. Nic się nie działo więc trzeba było zająć mózg czymś. Czymkolwiek. Wielu młodych ludzi weszło do piwnicy, by robić hałas. Bez żadnych, jakichkolwiek nadziei na to, że ta muzyka wyjdzie w świat. Bo do Seattle nikt nie przyjeżdżał i ze Seattle mało kto wyjeżdżał.
Tymczasem to tam zrodził się jeden z największych ruchów muzycznych w historii muzyki rozrywkowej. Nirvana, Pearl Jam, Soundgarden oraz Alice In Chains bez oglądania się na kogokolwiek weszły na muzyczne salony i wywróciły stolik. Zostały legendą i zapłaciły za to ogromną cenę.
Spokojnie, krok po kroku, z udziałem muzyków, którzy wtedy odgrywali ważną rolę, z udziałem bohaterów narodzin grunge’u Piotr Jagielski snuje opowieść. Pokazuje w jaki sposób mogło narodzić się oddolnie coś, co jest marzeniem każdego planera z wytwórni fonograficznej. Pokazuje wpływ pieniędzy i narkotyków i to w jaki sposób doprowadziło to do upadku kilku wykonawców.
W czasach w których faktografia jest na wyciągnięcie ręki, a wszystkie płyty mamy w telefonie, najbardziej liczy się merytoryka i emocjonalność. Ta ostatnia u Jagielskiego to nie szukanie sensacji. Można nawet odnieść wrażenie, że jest wytłumiana, by nie epatować odbiorców nadmiernym bólem.
„Grunge. Bękarty z Seattle” to jedna z tych książek, która musi zagościć u każdego, kto kocha muzykę. Nawet, jeśli za grungem nie przepada, ale chce zrozumieć fenomen.