"Strut" to jubileuszowe wydawnictwo w twojej karierze. Co zmieniło się od 1989 roku, od twojego debiutu?
Lenny Kravitz: Kiedy 25 lat temu nagrywałem swój pierwszy krążek "Let Love Rule", miałem zerowe doświadczenie w tej branży, nigdy wcześniej przecież nie dałem światu swojej płyty. Jednak – co może wydawać się zaskakujące – na przestrzeni tych wszystkich lat mój proces tworzenia, kreowania muzyki nie zmienił się za bardzo. Muzyka, komponowanie to niezmiennie coś, co daje mi absolutną wolność. Mogę przez nie wyrazić, cokolwiek zagra mi w duszy. Podczas nagrań do "Strut" czułem się świetnie, a nie zawsze tak jest.
Nawiązujesz na tej płycie do muzyki z lat 80. Dopadła cię nostalgia?
Jak zawsze podczas pracy nad płytą prowadziła mnie intuicja, to nie jest efekt świadomej decyzji, to się poniekąd stało samo. I dobrze, uważam, że tak właśnie powinno być. Słyszę klimat lat 80. w nowych piosenkach i bardzo mi to odpowiada. Widać, taka muzyka grała mi w duszy. Poprzez swoje płyty zawsze przede wszystkim wyrażam siebie. Jeśli na dodatek ludzie pozytywnie na to reagują, jeśli moja muzyka ich inspiruje i daje energię, dla mnie to naprawdę piękna sprawa.
Kiedy płyta ujrzy światło dzienne, czujesz ulgę, czy raczej zaczyna się jeszcze większy stres związany z jej promocją?
To zarówno stres, jak i ulga. Ten moment poprzedza niewyobrażalnie dużo pracy, ale jak słusznie zauważyłaś, ona wcale się nie kończy na premierze płyty. Przez chwilę jest ciężko, ale zaraz przychodzi ekscytacja. Myślę o tym, co przede mną, o koncertach, spotkaniach z ludźmi. To więc taki moment rozdwojenia, ale lubię go.
Lubisz jeszcze trasy po tych wszystkich latach?
Tak, wciąż każdy wieczorny występ jest dla mnie jak silny energetyczny zastrzyk. Oczywiście występowanie wysysa też siły, ale potem na nowo ładuje baterie.
Energię czerpiesz z grania czy raczej ze spotkań z fanami?
Ludzie – to naczelny powód, dla którego wciąż robię to, co robię. Na przestrzeni swojej kariery spotkałem tyle wspaniałych osób... Spośród niezwykłych osobistości, z którymi miałem okazję się zetknąć, największe wrażenie zrobił na mnie chyba Muhammad Ali. Ma w sobie pasję aktywisty, która mnie porusza, bo sam też działam i doskonale ją rozumiem.
Zawsze na walizkach, w biegu. Znajdujesz w tym pędzie czas, by zadbać o siebie?
Cieszę się, że wciąż tu jestem: młody, gotowy do działania, zdrowy... Zawsze znajduję czas, żeby skupić się na sobie, nawet w największym natłoku obowiązków. To niezwykle ważne. Bardzo dużo pracuję, ale jeśli zamierza się długo i dobrze żyć, umiejętność wyrwania się z kieratu obowiązków i pobycia samemu ze sobą, zadbania o siebie, jest nieodzowna. Czuję się doskonale.
Jest coś, co cię rani, smuci, z czym nie potrafisz się pogodzić?
Za każdym razem, kiedy na moich oczach rozwija się kolejny zbrojny konflikt, mogę tylko z niedowierzaniem kręcić głową. Nigdy tego nie pojmę. Chciałbym, żeby ludzkość, która poczyniła przecież tak ogromny postęp, nauczyła się wreszcie, jak rozwiązywać swoje problemy bez uciekania się do przemocy...
Muzyka, aktorstwo, działalność charytatywna... na liście twoich aktywności jest jeszcze projektowanie, które zajmuje obecnie w twoim życiu bardzo ważną pozycję?
Tak. Design to kolejne medium, które pozwala mi być kreatywnym i wyrażać swoje ja. A do tego sprawia mi ogromną przyjemność. Podobnie jak inne sztuki, które uprawiam, stymuluje moją kreatywną stronę. Tym samym znajduje się blisko sfery duchowości, jestestwa.