Nic dziwnego, że wizerunek najpopularniejszych polskich wokalistek zmieniał się w wielokrotnie w ciągu ostatnich 30 lat. Przypadek Małgorzaty Ostrowskiej, która dla występu na festiwalu w Sopocie w 1999 roku zrezygnowała z punkowego wizerunku, z którym była kojarzona w latach 80., na rzecz słodkiej fryzurki infantylnej kury domowej pokazuje, że polskim popem rządzi niepisana zasada. Brzmi ona: „Jak cię widzą, tak cię słyszą”.
Ten trend zupełnie ominął nasze ikony lat 60. i 70. - Ewę Demarczyk i Marylę Rodowicz. Pierwszą, niczym Juliette Greco, otaczał nimb niedostępności. Najwybitniejsza interpretatorka polskiej piosenki poetyckiej występowała przeważnie ubrana na czarno. Jej surowy styl - golf plus skromna sukienka – kopiowały studentki i inne wykonawczynie. Dziś konsekwentnie milczy.
Maryla Rodowicz, od lat największa gwiazda polskich festiwali, wypromowała w latach 70. hippisowski styl dla mas: kwiaty we włosach, kolorowe tuniki i nieodłączna gitara. Niestety, próby zarzucenia tego wizerunku na rzecz skórzanych spodni, czerwonych kurtek i nowoczesnego popu nie kupiła publiczność: Maryla pozostanie królową „Balu”, „Kolorowych jarmarków” i „Małgośki”
Małgorzacie Ostrowskiej także nie opłaciła się metamorfoza. Nowy wygląd, odpowiadający zapotrzebowaniu biznesu muzycznego na głupie blondynki, nie zachwycił ani dawnych fanów Lombardu ani krytyków. Nikt nawet nie wspominał o nowej płycie „Alchemia”, którą pod koniec ubiegłego dziesięciolecia wokalistka Lombardu powracała po wieloletniej przerwie.
Dziś artystkę, mimo z uporem wydawanych albumów (ostatni to „Słowa”, 2007 r.) słabo kojarzą co młodsi bywalcy wielkich plenerowych koncertów, a ona sama robi estradowe tyły, występując podczas festiwali Drag Queens, na imprezach gejowskich i małomiasteczkowych spędach tanecznych. Od punka do tanga?
Kora, choć w latach 90. nie podlizywała się muzycznemu establishmentowi, to mimo wielokrotnych zmian wizerunku jest dla wielu wciąż kojarzona z Maanamem z lat 80., a nie ze swoją późniejszą działalnością solową. Słynna „Luciolla” i rozerotyzowane emploi Kory dla wielu było oknem na świat innej estetyki w muzyce – wyuzdanej lecz eterycznej kobiecości a la Debbie Harry. Getry, czarny sweter, poszarpane spódniczki, potargane włosy – tak jak jej image z lat 90. był inspiracją dla Renaty Przemyk, tak ten z lat 80. – dla Justyny Steczkowskiej.
Leciutka i sentymentalna płyta „Róża” Maanamu (1994) może dla niektórych dawnych punkrockowców brzmieć jak bluźnierstwo, ale to najlepiej brzmiący pop, jaki mógł się przydarzyć Korze w poprzedniej dekadzie. Przeżywała wówczas prawdziwy rozkwit, jako artystka i jako kobieta. Przy okazji warto zauważyć, że to jedna z nielicznych polskich artystek, które pięknieją z wiekiem. Nawet zmarszczki na Korze wyglądają dobrze. Czyż nie?
W przeciwieństwie do Kayah, która zamiast nagrywać płyty skupiła się na... kręceniu reklam kremów przeciwzmarszczkowych. Na początku lat 90. Katarzyna Szczot postanowiła zerwać na dobre z wizerunkiem niechlujnej chłopczycy i piosenką „Córeczko”z 1987 roku – a okazuje się, to był to jeden z najlepszych utworów w całej dyskografii ambitnej Kayah.
Gdy ukazała się płyta „Kamień”, a potem kolejne „Zebra”, „Kayah&Bregović”, artystka zaprezentowała się światu jako... lwica. Nowoczesna i przebojowa, w krótkiej sukience w panterkę, raz z imponujacym afro na głowie, innym razem owinięta w efektowne sarongi, niczym Erykah Badu.
Stylowa i posągowa, zawsze miała wierne naśladowczynie, choćby w Kasi Klich albo Reni Jusis. Dziś ma czarne, wyprostowane włosy, ciało po operacjach plastycznych – nie przeszkadza to wiernym fanom, którzy czekają z utęsknieniem na nowy album. Poza estradą naturalna i pełna prostoty. Wielka osobowość, wielki głos i wielka w nim siła, lecz na miłość boską, Kayah! Zmień fryzjera!
Diwa czy alternatywa? Justyna Steczkowska, jeszcze piętnaście lat temu wielka nadzieja polskiej sceny, dziś dba głównie o swój wygląd, zamiast nagrywać coraz lepsze płyty. I nie może się zdecydować, kim chce być – artystką, śpiewającą inteligentny pop czy jarmarczną piosenkarką w tanich złotych butach i czerwonej sukni z dekoltem. Sądząc po jej licznych metamorfozach, ma naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Justynie, która zaczynała karierę w czarnych, demonicznych strojach, a kończy w przyodziewku Dody, życzymy sukcesu w sklejeniu wszystkich elementów wizerunku w wiarygodną całość.
p