Otóż, pomimo niemal 40 lat, które minęły od czasu emisji (na falach BBC) pierwszych odcinków tego legendarnego cyklu - ani jeden skecz nie uległ przedawnieniu, nie zestarzała się ani jedna sekunda, ostrości nie straciła ani jedna kąśliwa diagnoza. Monty Python - pozwolę sobie na małe proroctwo - będzie śmieszył aż do końca świata. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. John Cleese, Eric Idle, Michael Palin, Terry Jones, Graham Chapman i Terry Gilliam nawet przez moment nie wpadają w doraźne komentatorstwo albo powierzchniowy humor sytuacyjny, który bawi tylko w specyficznym kontekście, wyjęty zaś z niego - staje się kompletnie niezrozumiały. Pythoni idą w zupełnie inną, uniwersalną stronę. Po mistrzowsku odsłaniają absurdalność... istnienia jako takiego. Kontekstem dla ich działań nie jest żadna partykularna sytuacja historyczna, polityczna czy obyczajowa, kontekstem jest po prostu ludzka egzystencja. A poza ten kontekst nikt nie jest w stanie wykroczyć. I nigdy, przenigdy nie wykroczy - przynajmniej dopóki ostatnie egzemplarze homo sapiens będą chodzić po ziemi. W tym sensie nie ma najmniejszego znaczenia, czy "Latający cyrk" będziemy oglądać po 40, czy też po 400 latach. Efekt komiczny zawsze pozostanie obezwładniający.

Co więcej, jestem szczerze przekonany, że w swojej dziedzinie Pythoni powiedzieli wszystko, co powiedzieć można. Reszta jest tylko epigoństwem. Żaden inny kabaret już nas tak nie rozśmieszy, żaden dowcip nie osiągnie takiej mocy. Alfred North Whitehead, wybitny angielski filozof, powiedział kiedyś, że cała zachodnia filozofia to właściwie rozbudowane przypisy do Platona. On to bowiem już prawie 2,5 tys. lat temu wyznaczył wszystkie podstawowe kierunki myślenia, określił obszary, po których myślenie może się poruszać, a dodatkowo spisał zestaw najbardziej elementarnych pytań, na które po dziś dzień próbujemy znaleźć odpowiedzi. Podobnie, jak sądzę, sprawa wygląda w przypadku Monty Pythona. Genialni Anglicy z całą jaskrawością wypowiedzieli prawdę przeczuwaną już - przyznajmy - od dawien dawna (problemy, o których pisał Platon, też były poniekąd znane - on je po prostu pierwszy odpowiednio nazwał). Brzmi ona: życie ludzkie jest pod pewnym względem głęboko groteskowe. Groteskowe są formy, jakie przybiera, groteskowa jest sama sytuacja wrzuconego w niezrozumiałą i często przerażającą rzeczywistość człowieka, który najrozmaitszymi sposobami próbuje od siebie odsunąć dojmującą świadomość swego położenia. Tymczasem, mówią członkowie grupy Monty Python (w tym względzie zgadza się z nimi m.in. Sokrates), tak naprawdę nie wiemy o świecie i o sobie zupełnie nic. I to jest właśnie najśmieszniejsze. Z jednej strony kompletna ignorancja, z drugiej - czasem powodowana pychą, czasem lękiem, a czasem bezrozumną desperacją - iluzja stabilizacji, którą daje "podłączenie" się pod instytucje społeczne, pod metafizyczne i religijne systemy, albo pod zwyczajny, pozornie bezpieczny strumień codzienności. Zapewniam - każdy skecz z "Latającego cyrku" opowiada dokładnie o tym.

Nie jest to więc bynajmniej żaden zbieg okoliczności, że właśnie na wydziałach filozofii powstały setki uczonych rozpraw dotyczących działalności Pythonów. Przytoczmy choćby dwa tytuły (to tylko kropla w morzu): "Monty Python a egzystencjalizm: Kafka, Camus, Nietzsche i Sartre" oraz "Monty Pythona i Davida Hume’a poglądy na religię". Dziwne połączenie? Ani trochę. Filozofia przecież - to ją odróżnia od wszystkich innych dziedzin ludzkiej aktywności - próbuje dotrzeć do tego, co w człowieku i świecie pozaczasowe, bezwzględne (być może nic bezwzględnego nie istnieje, ale to już zupełnie inna sprawa) i uniwersalne. A Monty Python, jak wspominałem, ma analogiczne intencje. Tyle że - choć zapewne w uszach niektórych zabrzmi to niczym bluźnierstwo - robi to zazwyczaj znacznie ciekawiej, celniej i atrakcyjniej. Bo dowolny skecz z "Latającego cyrku" - na przykład kultowy taniec ze zdechłymi rybami albo Ministerstwo Głupich Kroków - więcej mówi o naszym fundamentalnym położeniu w rzeczywistości niż setki tysiące grubych i bardzo, bardzo poważnych traktatów.



Reklama