Podstawą dwupłytowego wydawnictwa "Częstochowa 19822011" jest demo nagrane w 1983 roku. Zgodzisz się, że dla fanów T.Love ta płyta będzie zaskoczeniem?
Zygmunt Staszczyk: Myślę, że wielu fanów nie zna oblicza zespołu z początku lat 80. Wtedy byliśmy kwartetem. Ja grałem przez jakiś czas na basie, okazjonalnie pojawiał się saksofon. Graliśmy wtedy coś, co można umieścić między Joy Division, The Cure a Kryzysem. W tamtym czasie myślałem, że jeżeli mi to demo nie wypali, to zarzucę muzykę. Rok wcześniej nie dostaliśmy się do Jarocina, a on był wtedy muzyczną wyrocznią. Byliśmy zdeterminowani. Nagrywaliśmy w zawieszonym stanie wojennym, nocami w domu kultury w Częstochowie. Nie było łatwo, bo chociaż nie obowiązywała już godzina milicyjna, to zdarzało się, że na próbę wchodził patrol zomowców i nas rozganiali.
Oprócz utworów już wydanych w latach 80. album zawiera też numery nigdy dotąd niepublikowane. Skąd wygrzebałeś te kawałki?
Trzy demówki są z jednej z pierwszych prób zespołu z 1983 roku. Mam sporo takich rzeczy, bo jestem typem archiwisty. Kiedy pojawił się pomysł tej płyty, wystarczyło wygrzebać stary materiał zaejestrowany jeszcze na taśmach szpulowych. Przy okazji, dzięki zbiegowi okoliczności, udało się też umieścić na płycie numer "Kołysanka". W swoim archiwum znalazł go perkusista Kazik Huptyś, z którym grałem w swoim pierwszym zespole Opozycja. Przypadkowo spotkałem go niedawno na ulicy w Częstochowie i zdradził, że ma u siebie ten numer. Nowe wydawnictwo będzie gratką przede wszystkim dla fanów. Są tu piosenki, które przetrwały grane później przez T.Love, jak "IV Liceum" czy "Wychowanie", ale w dużej mierze to materiał bardzo mało znany.
Kiedy po rozwiązaniu T.Love Alternative po raz pierwszy spotkałeś się z członkami zespołu?
Spotykamy się regularnie co pięć, sześć lat, tylko bez medialnego rozgłosu. Gramy dwa, trzy koncerty, przede wszystkim w Częstochowie i znowu rozstajemy się na parę lat. Kumple z zespołu mają do tego duży dystans. Dla nich to spotkania przede wszystkim towarzyskie. Uwielbiam ich wszystkich, ale to jest trudny zestaw ludzki. Próbuję ich okiełznać, ale oni raczej się nie dają. Trasy byśmy razem nie zagrali. Pewnie ktoś by nie dotrwał do końca albo byśmy się pobili. Teraz zagramy trzy koncerty i temat się znowu zawiesi na parę lat.
W latach 80. zdarzały się bójki?
Głównie biłem się ja z gitarzystą Jankiem Knorowskim, dzisiaj panem profesorem na ASP, moim przyjacielem. Wtedy nikt nie miał respektu dla nikogo. Jak komuś coś nie pasowało, to w ryja i cześć. Nie stroniliśmy od imprez, więc jeszcze łatwiej było o konflikty. O pierdoły, dziewczyny, o to, że ktoś komuś zabrał coś z plecaka. Pamiętam zadymę, gdy gitarzysta zabrał anchois basiście. Wtedy to był rarytas, były kupione w peweksie.
Te kłótnie w końcu doprowadziły do rozpadu grupy i twojego wyjazdu do Londynu?
Przyczyn było kilka. Zespół działał trochę w zawieszeniu. Ja mieszkałem w Warszawie, klawiszowiec działał w Opolu, pierwszy perkusista w Krakowie, drugi był z Torunia. Basista studiował na Akademii Muzycznej w Katowicach, a próby odbywały się w Warszawie. Kiedy już udało się spotkać, to najpierw gadaliśmy o tym, co każdemu z nas się przytrafiło, więc na granie nie było za dużo czasu. Doszło też do konfliktu między mną a współliderem Andrzejem Zeńczewskim, z którym później tworzyłem Szwagierkolaskę. W tamtym czasie występował też w Daabie i wydawało mi się, że jemu poświęca więcej czasu. Dlatego zrezygnowaliśmy z grania z nim. Poza tym wpadłem też w mały kryzys twórczy i dużo większy dołek finansowy. Miałem 400 dolarów długu. To było wtedy ze 20 pensji, nie do spłacenia. Wpadłem w to podczas trasy koncertowej do ZSRR. Pojechaliśmy tam z zespołem Daab. Chłopaki przekonywali, że można zrobić na Wschodzie interes życia. Trzeba było u nas kupić magnetowid i tam sprzedać z czterokrotną przebitką. Zapożyczyłem się na niego, kupiłem w peweksie i pojechaliśmy w 1988 roku na dzisiejszą Ukrainę i Mołdawię. Na granicy ruski celnik z nalaną mordą spojrzał na mnie i od razu powiedział: "u tiebia". I biznes szlag trafił. Kolejny powód wyjazdu – moja żona była w ciąży, więc musiałem zarobić na dziecko. Kolega miał siostrę w Londynie, do której jeździł, i załatwił mi zaproszenie. W 1989 roku wyjechałem. Kiedy powróciłem, była już inna Polska, postanowiłem otworzyć nowy rozdział z nowym T.Love.
Z T.Love Alternative debiutowałeś na studniówce w swoim IV liceum, pamiętasz tamten koncert?
Był wtedy stan wojenny, godzina milicyjna. Dlatego studniówka trwała od godziny 14 do 21, żeby wszyscy zdążyli wrócić do domu przed 22. Koncert wyprosiliśmy u dyrektora, jedynego w mieście, który nie należał do PZPR. To żołnierz AK, który na historii nie bał się mówić o Katyniu. Był tylko problem, bo nasz gitarzysta chodził do trzeciej klasy i dyrektor nie chciał go wpuścić na studniówkę. Pozwolił mu wyjść tylko na sam występ. Udało się zagrać cztery numery, m.in. "Ogolone kobiety". Graliśmy na sprzęcie zespołu weselnego, który przygrywał na studniówce. Perkusista miał związane sznurkami bębny. Jak nasz bębniarz walnął w nie, to się wszystko rozleciało. Pierwszy raz grał wtedy na prawdziwym sprzęcie. Podczas prób zeszyty udawały bębny.
Jak dzisiaj patrzysz na teksty swoich piosenek, które pisałeś 30 lat temu komentując tamtą rzeczywistość? Kilka z nich jest zaskakująco aktualnych. "Wychowanie" mogłoby być komentarzem do tego, co dzieje się teraz na Krakowskim Przedmieściu.
Starałem się pisać teksty uniwersalne. Można zapisać stan emocji na zasadzie "Jaruzelski to ch...", ale fajnie było napisać coś, co pożyje kilka lat. Czytając Gombrowicza, nauczyłem się dystansu do polskości. Kocham Polskę, ale jednocześnie strasznie mnie ona wkurza. Z tego wychodziły te teksty, będące w kontrze do zakazów i nakazów różnych instytucji, do chorego myślenia o patriotyzmie, ksenofobii. Starałem się wtedy wypowiadać w liczbie mnogiej. Teraz piszę inaczej, raczej w swoim imieniu. Zmieniły się czasy, a ja już nie mam 20 lat.
Miałeś okazję poczuć brutalną łapę socjalizmu na własnej skórze?
Do 14. roku życia te wszystkie pochody i kartki w pewnym sensie mnie śmieszyły. Socjalizm przestał być śmieszny, kiedy pewnego dnia zgarnęła mnie milicja. Najpierw trafiłem do komendy dzielnicowej, gdzie zetknąłem się z przemocą. Widziałem, jak milicjanci lali jakiegoś pijaczka, ja sam też oberwałem. Kiedy u zatrzymanych ze mną kumpli znaleźli jakieś ulotki, sprawa zrobiła się polityczna i trafiliśmy na przesłuchanie do ubeków. To wydarzenie mnie ukształtowało. Moją nienawiść do mundurów, socjalizmu oraz pacyfizm. Wtedy wyartykułował się mój pomysł na sprzeciwienie się muzyką.
Jak wyglądały relacje między kapelami w latach 80.?
Nasza rywalizacja nie miała nic wspólnego z tym, co lansuje np. "Idol". Niby wszyscy są razem, ale chodzi o to, kto kogo wyrzuci. Wtedy konkurencja była zdrowa, panowała ambicjonalna rywalizacja. Oczywiście na pewno było łatwiej, bo nie było pieniędzy. Wtedy wszyscy się uczyliśmy grać, startowaliśmy od zera. Bardzo łączył nas Jarocin. Dochodziło tam co prawda do bójek, na przykład punkowców z fanami Republiki, ale scena nowofalowa trzymała się razem. W jednym namiocie mieszkaliśmy my, w drugim Dezerter, w trzecim punkowa Rejestracja. Pożyczaliśmy sobie instrumenty. Kumplowaliśmy się m.in. z Kultem, Dezerterem, Grabażem. Te znajomości pozostały do dziś.
NOWA FALA T.LOVE
Dwupłytowe CD "Częstochowa 19822011", DVD "100 Procent Live", film dokumentalny, do tego książka wywiad rzeka "Muniek" – kumulacja wydawnictw związanych z zespołem T.Love i jego liderem Zygmuntem Staszczykiem jest imponująca. To jednak nie tylko gratka dla fanów przebojowego T.Love śpiewającego "Chłopaki nie płaczą", ale przede wszystkim dla zainteresowanych początkami kariery Muńka. CD, DVD i dokument opowiadają o działającym w latach 80. T.Love Alternative. Zespół ma niewiele wspólnego z graniem T.Love od lat 90. TLA to band inspirujący się punk rockiem, nową falą. Muniek nie tylko w nim śpiewał – m.in. o obozach koncentracyjnych ("Ogolone kobiety") – lecz także przez jakiś czas grał na basie. Brzmiały też w numerach klawisze i saksofon. Zaskakują pierwsze wersje późniejszych hitów, jak "To wychowanie" czy "IV Liceum". W zestawie znalazł się koncert TLA z zeszłego roku z Częstochowy. Materiału wymyślonego przez Muńka i załogę 30 lat temu będzie można posłuchać na żywo – w piątek w Krakowie i dzień później w warszawskich Hybrydach.