Od początku kariery, już ponad 30 lat, w tym 20 z Garbage, z dumą podkreślasz swoje szkockie korzenie. Kilka lat temu zostałaś bohaterką wystawy w twoim rodzinnym Edynburgu "Słynni Szkoci". Podobno badano przy jej okazji twoje drzewo genealogiczne, dowiedziałaś się jakichś zaskakujących rzeczy?
Shirley Manson: Wystawę przygotowało miasto. Jednak wcześniej nasze drzewo dobrze przestudiował mój ojciec i szczerze mówiąc, zrobił to lepiej niż badacze z ekspozycji, zatem większych zaskoczeń nie było. Odkryli jednak jedną rzecz, z której nie zdawałam sobie sprawy. Mianowicie, że jestem stuprocentową Szkotką, stuprocentowym wikingiem. Być może jednym z ostatnich (podczas rozmowy Shirley z uśmiechem wykrzykuje dwa ostatnie zdania na stojąco – przyp. Red.).

Reklama

Mieszkasz w Stanach, ale wciąż wydają ci się bliskie sprawy Edynburga. Kilka miesięcy temu głośno było w mediach o twoim sprzeciwie wobec przejęcia przez prywatnych inwestorów Inch Community Centre - domu kultury/spotkań w mieście.
Tak, bo wkurza mnie niszczenie tak cennych miejsc. W Edynburgu wciąż mieszkają moja siostra i tata, więc na bieżąco wiem, co się tam dzieje. To było dla mnie bardzo przyjazne miejsce, tam zaczynałam moją przygodę z muzyką, nie chciałabym, żeby je zamknęli. Ówczesne władze były bardzo przyjazne młodym artystom, dzisiaj jest niestety inaczej. Moja szkoła muzyczna, darmowa, dotowana przez państwo, miała na przykład całe studio nagrań do wykorzystywania przez uczniów. Były tam również orkiestra szkolna, chór. Chciałabym, żeby dzisiaj dzieciaki miały taką samą szansę rozwoju jak ja, będąc dzieckiem.

Reklama

Wspomniałaś o swoim tacie. W sieci można znaleźć filmy, które nagrywasz z jego udziałem, na przykład jak wspólnie pijecie whisky. Zawsze miałaś z nim tak dobry kontakt?
Nie, zbliżyliśmy się dopiero po śmierci mojej mamy. To zwariowany, wiecznie uśmiechnięty gość, pan doktor. Jest bardzo żywy, witalny, mam nadzieję, że też będę taka, jak dożyję jego wieku. Jest już jednak starszym panem i wiem, że nie zostało nam wiele czasu, dlatego staram się upamiętniać wspólne chwile. To zabawne, bo on nie ma bladego pojęcia o social mediach, nie do końca wie, co ja z tymi filmami robię, o co chodzi z tym nagrywaniem, ale przed kamerą spisuje się znakomicie. Może to zasługa dobrego single malta (śmiech). Tato bardzo lubi chodzić na koncerty Garbage, uwielbia patrzeć na mnie na scenie, jest wielkim fanem mojego muzycznego odlotu, nie sądzę jednak, żeby był fanem naszego zespołu czy raczej tego rodzaju muzyki, jest bardziej konserwatywny.

Patrząc na ciebie dzisiaj, jak się zachowujesz, mam wrażenie, że nigdy nie byłaś tak szczęśliwa, że dzisiaj jest ci lepiej niż dwie dekady temu, kiedy odnosiłaś największe sukcesy z Garbage?
Jak byłam młoda, nie byłam szczęśliwa. Nienawidziłam siebie, nie znosiłam patrzeć w lustro, wstydziłam się swoich rudych włosów. Miałam wrażenie, że tu nie pasuję, nie wierzyłam w siebie. Dzisiaj jestem inną osobą, nabrałam pewności siebie, nie boję się niczego. To w dużej mierze zasługa mojego wspaniałego psa. Miałam z nim trudne początki, zatrudniłam nauczyciela wychowania psów, tresera. Powiedział mi: nie ma agresywnych psów, tylko przestraszone. Identyfikuję się z tym, byłam agresywna, bo wielu rzeczy nie akceptowałam. Nie to, żebym dziś się wszystkich agresywnych cech wyzbyła, na szczęście, ale na pewno już się nie boję otoczenia, a to daje mi szczęście. Odpowiada za to w dużej mierze właśnie ten mały piesek, ale muszę też wspomnieć męża (śmiech).

Ty się zmieniłaś, zmieniły się też relacje w zespole?
Na pewno są inne niż w połowie lat 90. Zmieniliśmy się nawet od ostatniej płyty. Jesteśmy jak rodzina, nie zawsze jest kolorowo, łatwo i przyjemnie. Choć z drugiej strony mamy dla siebie więcej respektu i lepie się rozumiemy. Ciekawe, że dziś nagrywanie płyty przychodzi mi łatwiej niż kiedyś. "Strange Little Birds" była chyba najprzyjemniej i najłatwiej nagraną przeze mnie płytą. Nie wiem, jak dla chłopaków z zespołu, bo mi się tym nie chwalili. Na pewno pomógł też w tym inny proces nagrywania płyty. Staraliśmy się nie polegać na technologii, chcieliśmy stworzyć żywą energię między nami. Błąd, który prawdopodobnie popełnialiśmy wcześniej, nie wierząc, że jesteśmy wystarczająco dobrzy, oddając pewne rzeczy technologii, by je ulepszyć. Teraz nikomu nie musimy nic udowadniać, poza samym sobie. Mamy świadomość, czego dokonaliśmy i na jakim poziomie gramy. To bardzo pomogło. Chcieliśmy bardziej organicznego grania, nieudoskonalonego.

"Strange Little Birds" to romantyczny album, choć przepełniony mrokiem. Skąd taki miks?
Z lirycznego punktu widzenia chciałam eksplorować nowe rejony. Pisząc przez tyle lat, wpada się w pewne tematyczne i stylistyczne pułapki. Płytę trafnie nazwałeś romantyczną, bo bazuje na tekstach wyjątkowo osobistych, mrocznych, ale też pełnych wrażliwości, kruchych, dobrze odzwierciedlających moją osobowość i uczucia, jakie towarzyszą mi w ostatnim czasie w chwilach uniesienia, miłości.

Są tu kompozycje, jak "If I Lost You", które mogłyby się znaleźć w ambitnym repertuarze Madonny. Jak ci blisko do dzisiejszego popu?
Pop na przestrzeni lat bardzo się zmienił. Dziś lubię jego mroczną odmianę, wykonawców typu The Weeknd albo Lanę Del Rey. Mam też małą obsesję na punkcie Rihanny, doceniam doskonałe produkcje albumów Beyoncé. Choć oczywiście nieustannie pociąga mnie muzyka gitarowa, granie w stylu Queens Of The Stone Age. Alternatywnym wykonawcom jest dziś na pewno trudniej niż wtedy, kiedy my mieliśmy swoje pięć minut. Mam wrażenie, że dziś jeżeli się przeciw czemuś buntujesz, jesteś wyrzucany z pop obiegu. Różnice widać też na naszych koncertach. W największym okresie popularności przyciągaliśmy ludzi, którzy uważali, że powinni nas zobaczyć... bo byliśmy popularni. Zapewne nie wszyscy byli przekonani do tego, co robiliśmy, ale z powodu popularności warto było nas znać. Podczas wielu naszych koncertów w połowie lat 90., widziałam widzów, którzy po prostu spokojnie sobie nas oglądali z założonymi rękoma, to nie byli nasi fani, ale chcieli nas zobaczyć. Teraz jest inaczej. Albo jesteś naszym fanem, bo przemówiliśmy do ciebie naszą muzyką, albo sam nas odkryłeś, bo przecież nie ma nas zbyt dużo w popularnych mediach i na pierwszych stronach gazet. Publika jest teraz bardziej świadoma, ale też chłonna. Nasze koncerty są przez to bardziej intensywne, dają nam mocne przeżycia, bo wiemy, że obcujemy z prawdziwymi fanami.

Znalazłem pewne twoje zdjęcie w sieci...
Cholera, zawsze boję się takiego początku (śmiech).

Leżysz na łóżku...
Boję się jeszcze bardziej.

A obok zestaw książek, które czytasz. To literatura najbardziej inspiruje cię w pisaniu tekstów?
Na pewno poezja przydaje mi się przy dobieraniu słów, pomaga w ich doborze, w nazywaniu rzeczy. Inspiruje mnie literatura feministyczna, oprócz tego rzeczywistość sci-fi z książek szkockiego autora Iaina Banksa.

A propos sci-fi, zagrałaś w serialu "Terminator: Kroniki Sary Connor". Masz jakieś kolejne aktorskie plany?
Mam, choć nie mogę za dużo o tym mówić, to mały artystyczny, ale fantastyczny projekt. Niestety często proponuje mi się role zbyt oczywiste i zbieżne z moim emploi, a ja nie chcę takich grać. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem aktorką, ale chciałabym przed śmiercią zagrać jeszcze chociażby w jednym fantastycznym filmie. Niestety nikt z obsady „Gwiezdnych wojen” jeszcze do mnie nie dzwonił. Nie obraziłabym się (śmiech).

Ktoś ci powiedział, że może czas skończyć ze śpiewaniem, że może czas Garbage już przeminął?
To brutalne, ale trochę mi to mówi otoczenie. Wkrótce będę miała 50 lat i czuję presję z powodu wieku. Przeglądając gazety dla kobiet, mam wrażenie, że powinnam się wstydzić zmarszczek i swojego wieku. To oczywiście dotyczy nie tylko mnie, ale też innych kobiet, jakby zmuszano nas do emerytury. Jako dziecko jesteśmy chwalone i mówi się, jakie jesteśmy piękne, milutkie, a później to działa w drugą stronę. Sama łapię się na tym, że tak mówię do młodszych kobiet, dzieci. Dziewczynki mają być piękne, a chłopaki wysportowani, mocni, odważni. Z tymi przyzwyczajeniami i stereotypami ciężko się walczy i ciężko się ich z wiekiem pozbyć. Dla wielu to dziwne, że mam niemal 50 lat, a wciąż stoję na scenie z zespołem rockowym, jakbym wszczynała jakąś rebelię. A ja nie przestanę (Shirley pokazuje środkowy palec). Chcę być artystką. Jak jedna z moich ukochanych postaci, twórczyni m.in. instalacji, Louise Bourgeois. Tworzyła jeszcze, mając 90 lat. Dlaczego ja miałabym tak nie robić i do tego po swojemu. Będę artystką tak długo, jak będzie mi się podobało, i nie potrzebuję nikogo, kto będzie mi mówił, że ładnie wyglądam. Mam to gdzieś.

Czyli to nie jest ostatnia płyta Garbage.
Pewnie nie.