"Serwisy streamingowe to może i przyszłość, ale cóż..." - mówiła jeszcze nie tak dawno gwiazda, która twardo pozostawała przy swoim i nie udostępniała swej płyty "25" w serwisach takich jak Tidal czy Spotify. Powód był prosty - kasa. Jak ujawnił niegdyś Geoff Barrow, muzyk Portishead, za 34 miliony odsłuchania utworów dostał... równowartość około 10 tysięcy złotych. To dramatycznie mało, na co wskazywali wszyscy muzycy.
Dlatego Adele skierowała płytę tylko do tradycyjnej sprzedaży - od 20 listopada 2015 roku, czyli dnia premiery sprzedało się około 20 milionów egzemplarzy. Jeśli założymy, że od każdej sprzedanej kopii wokalistka ma 4 zł, czyli trochę ponad dolara, na jej konto może wpłynąć nawet równowartość 80 milionów złotych.
Ile Adele mogłaby zarobić, gdyby płyta była dostępna od początku tylko w straemingu? Policzmy.
Album "25" ma jedenaście utworów. Zakładając, że średnio słuchamy 5 razy zakupionej płyty, daje to 55 odsłuchań. Te odsłuchania przemnóżmy przez 20 milionów (sprzedanych płyt), a następnie przez 0,00008 dolara (taka jest średnia stawka, jaka trafia do artystów za jeden stream). Potem przeliczmy to na złotówki. Otrzymujemy około 350 tysięcy złotych. W zderzeniu z 80 milionami - każdy wybrałby tak samo.
Nie należy spodziewać się, że od teraz Adele będzie udostępniać swe płyty w streamingu od dnia premiery. Co więcej jej przykład - sprzedaż płyty w ogromnym nakładzie tradycyjnymi metodami, a dopiero po upływie czasu udostępnienie np. Spotify czy Tidalowi, będzie brany pod uwagę przez innych, którzy na muzyce chcą dobrze zarabiać.
W Polsce Tidal ma około pół miliona użytkowników.