MARCIN CICHOŃSKI: "Kiedyś to były święta" – ten tytuł jest trochę prowokacyjny…
CZESŁAW MOZIL: To prawda. Mam prawie czterdziestkę i łapie się na tym, że już narzekam, że kiedyś to było bardziej świątecznie, że było lepiej. Znowu w kontraście do młodych muzyków, których zaprosiłem do projektu, wiadomym jest, że to oni za 30 lat będą mówić, że kiedyś to było… Płyta „Kiedyś to były święta” to prztyczek do zmiany pokoleniowej.
Czy dzieci, które zaprosiłeś do projektu zdają sobie sprawę w jak fajnym i ważnym dziele uczestniczą?
Dzieci po prostu cieszą się z muzykowania. Mam nadzieję, że za dziesięć lat nie będą mówić „o cholera, co za obciach, w czym ja uczestniczyłem?”. Dzieci podchodzą do tego najczyściej, ale nie spodziewałem się takiej otwartości, zaangażowania i wsparcia ze strony rodziców i nauczycieli. Wiedziałem, że ten projekt to perełka, ale nie wiedziałem, że to jest aż tak potrzebne nam wszystkim. Nagle odkryłem, że koło jest okrągłe. Stworzyłem coś, czego nie zatrzymam, bo potencjał i formuła tego projektu nie zostały jeszcze wyczerpane. Cieszę się, że mówisz, że to jest wartościowe. Zależało mi na tym, by młodzież obserwowała młodzież. Ja sam zacząłem grać na akordeonie nie dlatego, że podpatrywałem dorosłą osobę, tylko byłem na koncercie, gdzie chłopak w moim wieku grał na akordeonie. Powiedziałem „mamo, ja też chciałbym grać na takim instrumencie”. Mam nadzieję, że dzieci będą to wspominać cudownie, a ja sam mam radość, że młodzi ludzie inaczej spojrzą na szkoły muzyczne.
Wiek dziecięcy wiąże się z harmidrem i brakiem dyscypliny. Nagrywanie płyty kojarzy się zaś zupełnie z czym innym.
Nie miałem żadnych problemów z subordynacją wśród dzieci, z którymi muzykowałem. Nie chcę się wymądrzać, ale jest coś innego w młodzieży, która muzykuje. To jest zdyscyplinowana młodzież, posłuszna i cierpliwa. To tak, jakby muzyka uczyła ich empatii, innego rodzaju wrażliwości. Kolega nauczyciel, Piotr Gliński ze szkoły muzycznej na warszawskiej Pradze, który ma zespół Marimbaki, mówił o aranżu do utworu z Quebonafide, że dzieci „zadziwiająco szybko nauczyły się grać”. Widać było, że to był taki faktor motywujący. O Wiktorze z Zielonej Góry, który ma 10 lat, jego nauczycielka Renata Pawłowska też powiedziała, że on się nauczył się grać ‚szybciusieńko’. Nauczyciele dziękowali, że dzięki temu projektowi młodych muzyków można przedstawić w innych ramach. Dla mnie to było uskrzydlające, kiedy jak ośmiolatki: Gosia, Tosia i Michalina wpadły do klubu Mózg, kultowego rockowego miejsca w Bydgoszczy i - scenie, gdzie grałem mnóstwo razy – nagle one mogły zagrać piosenkę.
Bardzo mnie cieszy, że oddźwięk jest pozytywny i powiem szczerze, ze były też sytuacje, kiedy nauczyciele mówili „nie idziemy z tym jeszcze do dyrekcji, bo dyrekcja od razu powie ‚nie’. Musimy to najpierw nagrać”. Czyli gdzieś może jest opór czasami, ale w fajny sposób się zmienia. I mam pomysł, by „Grajkowie przyszłości” mieli miejsce antenowe – może nie w prime timie, ale gdzieś się znajdzie. Chciałbym, by był program muzyczny, który pokazuje muzykującą młodzież po to, by i zainspirować innych do rozpoczęcia nauki gry na instrumencie.
Jak Quebonafide zareagował na pomysł wspólnego grania?
Spotkałem go cztery lata temu, po koncercie w Bełchatowie. Po zakończeniu przyszedł do mnie chłopak, mówi że jest raperem i nagrywa płytę i czy ja mógłbym nagrać specjalnie dla niego wokal. Posłuchałem, powiedziałem, że mi się to bardzo podoba i że bardzo chętnie. A reszta – to wspaniała historia. Kiedy Kuba jak pierwszy raz usłyszał kawałek :Kalendarz adwentowy” od razu powiedział, że wchodzi w to. I zrobił to bardzo fajnie. Ten kawałek nie zniknie, mam nadzieję, że młodzież będzie go słuchać przez lata. Marzy mi się, że przyjdzie kiedyś do mnie dzieciak i powie, że zaczął grać na ksylofonie, bo posłuchał naszej płyty. Jeśli znajdzie się choć jeden taki dzieciak to znak, że zrobiliśmy kawał fajnej roboty.
Nie chciałem też, by w tym projekcie było dużo gwiazd, bo one nie mogą przyćmić dzieciaków. Zaprosiłem jeszcze Zuzę Jabłońską, którą poznałem na planie „Małych gigantów” oraz Julię Siechowicz i Malwinę Jachowicz, dziewczyny, które śpiewały w „Krainie Lodu”
Płyta ma formułę kalendarza adwentowego. Czy jako dzieciak miałeś taki swój własny?
Ech… Pamiętam, że miałem. Ale nie ukrywam, że jako dziecko nie potrafiłem się powstrzymać. Po jednej czekoladce na jeden dzień? To miała być siła charakteru. Ja nie potrafiłem. Ale wyobraź sobie, że piszą do mnie rodzice, że kupili płytę, ale słuchają tylko po jednym utworze dziennie. Nie praktykują słuchania całej płyty, tylko sobie dawkują. Ja jestem taki, że jak do czegoś się dorwę, to zjadam wszystko.
Co w tym roku robisz w święta?
Będę odpoczywał. Nie ukrywam, że ten projekt kosztował mnie sporo pracy. Mogłem to przewidzieć, ale myślałem: jakoś to będzie. Taka polska fantazja ułańska. I w tym roku robię prowokację rodzinną: w styczniu tego roku kupiłem bilety i 24 grudnia o 23:00 lecimy z żoną do Singapuru, a potem do Malezji i Tajlandii. Dorota ma rodzinę w Wielkiej Brytanii, ja w Danii. Powiedzieliśmy im – jest taki hotel Uniejów ecoActive&Spa i tam w 2019 czekamy na was w Święta. Chcemy skompletować rodzinę, by nie oczekiwała, że trochę tu, trochę tu. Nie tędy droga. Jeżeli rodzina - jak nasza - nie jest tak duża, to naprawdę możemy spotkać się razem gdzieś po drodze.
Skoro mówimy o Świętach, o dzieciach. Często zdarza ci się, że odzywasz się gdzieś w miejscu publicznym, a dziecko mówi: „Olaf”!
Nie ukrywam, zdarza się. Ja jestem wdzięczny za to. Ale są różne sytuacje: koleżanka puściła moją piosenkę dzieciom, a te zaczęły mówić „to jest bałwanek Olaf!”. I w sumie tak jest. Jestem przeszczęśliwy, że dla całej generacji młodych dzieciaków jestem bałwankiem Olafem. Czekam na „Krainę Lodu 2”, a z tego, co wiem, będzie w następnym roku.