"Szkoła uwodzenia Czesława M." to najbardziej duński polski film. Jesteście ze swym poczuciem humoru blisko "Gangu Olsena"?
To duński film, ale tylko ze względu na obecność moich duńskich muzyków oraz mnie i mojego duńskiego akcentu.
Co do "Gangu Olsena" - zdecydowanie nie. To komedia podobna do tych, z udziałem Louis De Funes’a. "Szkoła uwodzenia Czesława M." to nie tyle typowa komedia, co tragikomedia czy wręcz komediodramat. Lubię tę formę komedii, bo jest najbliższa zwykłemu życiu, ze wszystkim jego cieniami i blaskami. Nasz film osadzony jest w codziennych realiach, w kórych spotykamy zwykłych ludzi i ich życie, które czasami bywa zagmatwane, a czasami wręcz nudne, ale jednak zawsze ...specyficzne. Chcieliśmy z dystansem pokazać bolączki i słabości przeciętnego człowieka i pokazać, jak można śmiać się z samych siebie. Mam szczerą nadzieję, że nam się to udało.
Kto powinien pójść na ten film?
Fani, którzy lubią pośmiać się z Czesława, bo znają jego dystans do samego siebie. Ludzie, którzy lubią humor z czeskich komedii: trochę śmieszny, a trochę gorzki. Oni też odnajdą się na tym filmie.
Mierzysz w jakiś pułap oglądalności? Z filmem jest tak jak z koncertem, ktoś musi kupić bilety.
Dzisiaj cieszę się, że to, co trzy lata temu było tylko pomysłem, fikcją, dziś stało się rzeczywistością. Film wchodzi do kin, a ja cóż... wracam do studia nagrywać kolejną płytę i ruszam w trasę, spotykać się ze swoją publicznością.
Naprawdę cieszę się, że ktoś dał mi szansę zagrać samego siebie w filmie, który trafia na duży ekran. Swoim zwyczajem odczuwam niedosyt i ciągle mam ochotę na więcej. Może za 5-6 lat powstanie film o duńskim zespole, który nie potrafi odnaleźć się w polskiej rzeczywistości...
Bardzo dużo nasłuchałeś się polskiej muzyki z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych? Ona pojawia się na ścieżce dźwiękowej do płyty.
Ja ją cały czas odkrywam i to bywa zabawne. Mam taką anegdotę: w czasach, kiedy jeszcze mieszkałem w Kopenhadze, nocował u mnie Tomek Lipiński. Mieszkał u mnie cały tydzień: graliśmy w gry planszowe, spędzaliśmy czas, a ja nie miałem zielonego pojęcia, jak kultową postacią jest mój gość. I kiedy zamieszkałem w Polsce i zacząłem odkrywać uroki tego kraju – także – muzyczne, stało się dla mnie jasne, że gościłem u siebie tak niezwykłą osobowość.
Jako człowiek urodzony w 1975 roku byłem przyzwyczajony do tego, że muzycy, takie osobowości właśnie, byli nośnikami idei. Ale teraz trochę tego brakuje. Jednak #czarnyprotest pokazał, że muzycy i aktorzy mogą ruszyć swoje tyłki. Co się z nimi stało?
Ja się cieszę, że sytuacja polityczna wywołała poczucie wspólnoty wśród całego narodu. To było megamobilizujące i wzruszające, gdy dziesiątki tysięcy ludzi wyszło na ulice, aby zaakcentować swoje zdanie, podejście i przekonania. Takiej sile nie można się oprzeć. Myślę, że to był ważny dzień dla Polski i Europy, bo: po pierwsze udało się zorganizować #czarnyprotest, a po drugie wywołał on określone skutki. Znam opinie ludzi, którzy twierdzą, że to tylko przykrywka, że rząd miał inne plany, że chodziło o coś zupełnie innego. Rozumiem to, ale jednocześnie nie zgadzam się na pomniejszanie tego, co wydarzyło się trzeciego października i tego, jakie to miało konsekwencje. Byłem tam ze swoją dziewczyną i jestem z tego bardzo dumny.
A polską politykę śledzisz aktywnie?
Ależ pewnie! Zobacz - w poniedziałek, trzeciego października właśnie po raz pierwszy od dawna ruszyłem tyłek i byłem na demonstracji. Miałem przy tym poczucie, że polityka wyzwoliła walkę o normalne, ludzkie prawa. Dla mnie #czarnyprotest to nie jest manifest polityczny, bo jestem pewny, że wśród zwolenników każdej partii są ludzie, którzy mają różne zdania na ten temat. Wkraczamy tu w strefę prywatną, intymną i osobistą. Jako facet nie czuję, że mam prawo decydować o ciele kobiety.
Opowiadałeś mi kiedyś o sytuacji, która miała miejsce w studiu telewizyjnym w Danii: kiedy to dziennikarz kazał stronom konfliktu zwracać się do siebie z szacunkiem i słuchać się wzajemnie pod groźbą przerwania programu. My nie chcemy się tak wzajemnie słuchać, jak w Danii to czynią. Bo obydwie strony mają poczucie, że sytuacja wokół konfliktu aborcyjnego nie jest wymianą poglądów z myślą o lepszej sprawie, a jest brutalnym atakiem, wręcz próbą unicestwienia.
Z jednej strony rozumiem tą emocjonalność, bo tematy okołoaborcyjne dotyczą dla jednych życia, dla innych śmierci. Mnie tylko zastanawia, dlaczego przy tym tak mało mówi się o traktowaniu w Polsce osób niepełnosprawnych. Nasze społeczeństwo nie przywykło do ich obecności w zwykłej codzienności. Łudzimy się, że podjazd dla wózków inwalidzkich załatwi wszystko, ale gdy mamy bezpośrednio do czynienia z osobą niepełnosprawną fizycznie, czy umysłowo, nie wiemy, jak się zachować. Jestem niezwykle ciekawy, jak będzie wyglądał plan rządu w sprawie ochrony życia ludzkiego, o którym niedawno wspominała pani premier Beata Szydło. Jak to się mówi: poczekamy – zobaczymy.
Może konflikt jest wpisany w nasz naturę. Zobacz na problemy Legii Warszawa z ludźmi, którzy przychodzą tylko po to, by robić zadymę. Są też problemy na koncertach – sam tego doświadczyłeś, jak musiałeś kogoś z widzów wywalić za drzwi. Z czego to u nas wynika – z frustracji, kompleksów, braku dystansu?
Sam nie wiem, może ludziom brakuje hobby, jakiegoś zajęcia? (śmiech) Czasami myślę, że może trzeba wszystkim rozdać gry komputerowe. Mieliby wówczas jakieś zajęcie, zamiast ziać nienawiścią. (śmiech)
I wiesz co, z jednej strony cieszę się z tego, co stało się z Legią Warszawa, bo chciałbym wierzyć, że teraz warszawski klub pójdzie tropem największych klubów w Europie i zrozumie, że nie opłaca się mieć kiboli. Anglia zrobiła z tym porządek już jakiś czas temu. Spójrz na Hiszpanię, czy Włochy. Trzeba zdecydować, kogo chcemy na trybunach: rodziny z dziećmi, czy kiboli, którzy zrobią rozpierdol?
Jak teraz wygląda życie muzyka, który z jednej strony postrzegany jako taki rockman, trochę nawet mentalny punk. I nagle ten sam człowiek mówi o znalezieniu miłości życia. Jak wygląda życie takiego człowieka w związku?
Dzisiaj rano obudziłem się bardzo wcześnie. Wstałem, pocałowałem swoją dziewczynę Dorotę i zabrałem się do pracy. Budząc się obok niej mam poczucie, że jeszcze bardziej mogę być wojownikiem na zewnątrz, że jeszcze więcej mogę podziałać. Bo kiedy wieczorem wracam do naszego 80- metrowego mieszkania, to mam poczucie ogromnej siły. Wyjeżdżam często w trasę – w związku fajnie jest wyjeżdżając, mieć dla siebie miejsce i przestrzeń, by potem z przyjemnością wracać. To jest naprawdę cudowne...