Nagrody Grammy, uważane za muzyczny odpowiednik Oscara, zostały rozdane w Los Angeles. Za najważniejsze uważa się cztery trofea z tzw. obszaru generalnego: "Album roku", "Nagranie roku", "Piosenka roku" i "Najlepszy debiut".

Maseczki i dystans

W czasie zdominowanym przez pandemię koronawirusa uroczysta ceremonia z występami artystów przeniesiona została z końca stycznia na połowę marca. Widzowie oglądający niedzielne występy mieli na sobie maseczki, przy małych stolikach zachowywano dystans. Już na początku prowadzący wydarzenie południowoafrykański komik Trevor Noah w żartobliwy sposób próbował rozładować napięcie spowodowane epidemią.

Trwa ładowanie wpisu

Reklama

Występy rozpoczął brytyjski wokalista Harry Styles, który w karnawałowym szalu owiniętym wokół szyi zaśpiewał swój przebój "Watermelon Sugar". Po nim "Everything I wanted", tegoroczne "Nagranie roku", wykonała 19-letnia Billie Eilish. Charyzmatyczna artystka rok temu znokautowała konkurencję zdobywając nagrody w kategoriach: "Album roku", "Piosenka roku", "Debiut", a także "Nagranie roku" oraz "Album wokalny pop".

Nagroda także dla Swift

Podczas niedzielnej, 63. ceremonii rozdania nagród Grammy za najlepszy album uznano "Folklore" Taylor Swift. Piosenkarka jako pierwsza kobieta w historii wygrała w tej kategorii trzeci raz. Piosenką roku wybrano natomiast "I Can’t Breathe" Dernst Emile II, H.E.R. oraz Tiary Thomas. Wśród debiutantów wygrała raperka Megan Thee Stallion, która szerszej publiczności dała się w tym roku poznać swoimi umiejętnościami w "Savage".

Wieczór w Los Angeles, przy różnych aranżacjach sceny, uświetnili tacy artyści jak Dua Lipa, Lionel Richie, Brittany Howard, Chris Martin czy Post Malone.

Reklama

Oczy zwrócone były także na Beyonce. Pochodząca z Houston piosenkarka zdobyła cztery nagrody, m.in. za "najlepszą piosenkę R&B" i "najlepszy teledysk". Tym samym z łącznie 28. takimi wyróżnieniami w trakcie swojej kariery stała się najbardziej utytułowaną wokalistką w historii Grammy. Trzy brakują jej do Georga Soltiego, zmarłego w 1997 roku węgierskiego dyrygenta żydowskiego pochodzenia.

"Jako artystka uważam, że moim zadaniem, zadaniem nas wszystkich jest odzwierciedlenie danych czasów, a to był naprawdę taki trudny czas" - powiedziała na scenie Beyonce. W ten sposób odniosła się do nie tylko do epidemii Covid-19, ale i fali antyrasistowskich demonstracji, które miały miejsce w ubiegłym roku w Stanach Zjednoczonych.