Jak napisał magazyn "Rolling Stone", czas pandemii dla grupy Red Hot Chili Peppers był wyjątkowo płodny. Podczas lockdownu i ograniczonej możliwości koncertowania zespół stworzył ponad sto nowych utworów, z których połowę otrzymujemy właśnie w postaci ukazującego się w piątek albumu "Unlimited Love". "Naszym celem jest zatracić się w muzyce. Spędziliśmy tysiące godzin, razem i indywidualnie, by nagrać najlepszy album, jaki potrafimy stworzyć" - oświadczyli przed premierą członkowie grupy.

Reklama

Źródłem entuzjazmu może być to, że do składu powrócił nieobecny w nim od 2006 r. gitarzysta John Frusciante, album zaś wyprodukował związany z formacją od 1989 r. Rick Rubin (po raz ostatni pracował z RHCP w 2011). Nie ulega jednak wątpliwości, że od ukazania się singla "Black Summer", zapowiadającego "Unlimited Love", kalifornijska czwórka (wokalista Anthony Kiedis, gitarzysta John Frusciante, basista Flea oraz perkusista Chad Smith) zdaje się zadowolona z efektów pracy. Jak mówili dziennikarzom, w studiu nie tylko dbali o profesjonalizm, harmonię i perfekcyjność nagrań, ale najzwyczajniej czerpali radość ze wspólnych eksperymentów i z zabawy dźwiękami.

Trwa ładowanie wpisu

Powstał album, jaki niewątpliwie przypadnie do gustu słuchaczom, którzy byli fanami RHCP w czasach ich największej świetności. Energetyczny, mocno funkowy, taneczny, choć przełamany kompozycjami spokojniejszymi, bardziej balladowymi – to wielbiciele formacji od zawsze cenili w niej najbardziej. Kiedis, który nie stronił od eksperymentów z rapowaniem (przypomnijmy, jak doskonale mu wyszło mu to choćby w piosence "Give It Away, której towarzyszył wspaniale pomyślany wizualnie teledysk), tym razem robi to w refrenie utworu "Here Ever After". Posmak klimatów melancholijnych i balladowych, które tak dobrze pamiętamy z evergreenów "Under the Bridge", "Scar Tissue" lub "Californication", tym razem można odnaleźć w takich piosenkach, jak "The Great Ape" i "Poster Child". Oczywiście nie mogło zabraknąć funkowo-rytmiczno-tanecznego szaleństwa (tu warto zwrócić uwagę na kompozycję "Aquatic Mouth Dance").

Reklama

Poprzedni album RHCP, "The Gateway" (2016), został pozytywnie przyjęty przez światową krytykę. Doceniono wkład nowego w grupie, choć już zasłużonego, gitarzysty, Josha Klinghoffera. Jego styl był jednak bardzo indywidualny i odmienny od stylu Frusciante. Jedenastą płytę w dorobku Red Hot Chili Peppers uznano za bardziej stonowaną od ich poprzednich dokonań. Tym razem mamy spodziewać się odmiany.

Trwa ładowanie wpisu

Sam Frusciante w publicznych wypowiedziach zdawał się podekscytowany powrotem na łono grupy. "Wszystko powstawało bez wysiłku. Po prostu dobrze się bawiliśmy, grając cudze utwory, a jednocześnie tworząc swoje własne. Ta płyta to wyraz miłości i wiary w nas samych" - mówił gitarzysta. Zdradził też, że u podstaw powstania "Unlimited Love" leżały inspiracje twórczością m.in. Johnny'ego "Guitar" Watsona, The Kinks, The New York Dolls i Richarda Barretta.

"Red Hot Chili Peppers to chyba największy i najbardziej znany zespół, który najlepiej połączył dwa gatunki: rock i funk" - zauważa w rozmowie z PAP Bartosz Synowiec, dziennikarz muzyczny i prezenter audycji "Rockomotywa" w Antyradiu. "Red Hoci to jest zdecydowana ekstraklasa. To widać nie tylko po sprzedarzy płyt, ale i po odsłuchach w serwisach streamingowych. Mało która grupa rockowa ma tych odsłuchów tak wiele jak oni".

Powstały w 1983 r. zespół, którego młode lata były naznaczone licznymi i dramatycznymi ekscesami narkotykowymi oraz scenicznymi skandalami (do historii przeszedł występ grupy nago. Muzycy mieli na sobie tylko skarpetki, którymi zasłonili nie stopy, lecz genitalia), należy mniej więcej do tego samego pokolenia co formacje tworzące w latach dziewięćdziesiątych scenę grunge'ową. Red Hoci nie urodzili się jednak w Seattle. Wielokrotnie w piosenkach podkreślali swoje kalifornijskie pochodzenie. Tam panowała inna energia. Są utwory, w których łatwo odnaleźć witalność słonecznego stanu, gdzie królują surfing i marzenia o światowej sławie. Jednak choćby w "Under the Bridge" (jednym z najsłynniejszych przebojów RDCP z albumu "Blood Sugar Sex Magic", 1991) znajdziemy przygnębiający i mroczny obraz uważanego przez niektórych za raj na Ziemi Los Angeles.

Reklama

Bartosz Synowiec przypomina o różnorodnych muzycznych korzeniach twórców słynnej płyty "Californication" (1999). Wychowali się na punku i Hendriksie, potem doszły inspiracje funkowe np. zespołu Parliament-Funkadelic. "W czasie gdy zaczynali grać, nie było wielu kapel, które mieszały funk z rockiem. Do tego pojawiły się rapowane zwrotki, które stosował jako fajną manierę Anthony Kiedis" - wyjaśnia dziennikarz.

Synowiec zwraca uwagę, że w latach dziewięćdziesiątych młodzieńcza energia Peppersów miała wyjątkową siłę udzielania się publiczności. "Byli grupą wyluzowanych gości, którzy niczym się nie przejmowali. Grupą świrusów, robiących megawygłupy na scenie. Ich muzyka - te wszystkie wygibasy gitarowo-basowe - to podkreślały. Może byli przeciwwagą dla grunge'u, Cobaina i jego depresyjnych klimatów" - ocenił, zaznaczając, że energia Red Hotów pomimo ich dojrzałego wieku wcale nie wygasła. "Kiedy czytam ich wypowiedzi związane z najnowszą płytą, wydają się hurra optymistyczni. Może dlatego, że kluczowym elementem albumu znów będzie gitara Johna Frusciante. Jest to powrót do tego najbardziej klasycznego składu Red Hot Chili Peppers, w którym czuli się najlepiej i w którym komponowali swoje najbardziej znane i najlepsze nagrania" - podsumowuje Bartosz Synowiec. (PAP)