Na początku tego roku gangsta Nancy Sinatra, jak mówi o sobie Lana Del Rey, zdradziła magazynowi "Billboard", jakim torem pójdzie na swoim nowym krążku. Powiedziała: – Bliżej mu moim wczesnym dokonaniom niż ostatniej płycie "Ultraviolence". Zanurzam się na nim w rejony klimatu noir i bardzo mi się to podoba. Kilka tygodni później o współpracy z Laną Del Rey nad materiałem "Honeymoon" poinformował rozchwytywany producent Mark Ronson. Szybko się jednak wycofał, informując, że spędzili trochę czasu razem w studiu, ale "Honeymoon" nie jest rezultatem ich spotkania. W produkcji tego krążka pomogli za to Lanie pracujący już z nią wcześniej Kieron Menzies (pracował też z Lykke Li i Dido) oraz niezwykle doświadczony Rick Nowels. Słuchając ich wspólnego dzieła, faktycznie można dostrzec, że bardziej przypomina "Born to Die" niż "Ultraviolence", ale na szczęście nie jest tak przesłodzony i rozmyty. Lana dalej lubuje się w nawiązaniach retro, ale robi to z większym wyczuciem i klasą.
Pierwszym zdaniem, jakie wypowiada na płycie w otwierającym ją tytułowym numerze "Honeymoon", jest: – We both know that it’s not fashionable to love me. Sporo w tym prawdy, bo zachwyty nad Laną nie są już tak wszechobecne jak trzy lata temu. Nie ciąży już nad nią takie ciśnienie, jak chociażby przy okazji nagrywania "Born to Die", który jeszcze przed wydaniem nazwano najważniejszą płytą roku 2012. Sprzedażowo tamten krążek spełnił oczekiwania z nawiązką, bo rozszedł się w kilkumilionowym nakładzie. "Honeymoon" może go w tym względzie nie przebić, bo to płyta bardziej wyrafinowana. Numery pięknie czarują jazzowym klimatem, stając się kompozycjami, które mogłyby stanowić tło dla filmów w stylu noir. Zresztą w ostatnim czasie Lana sporo pracowała przy filmach. Śpiewała piosenki w "Wielkim Gatsbym", "Czarownicy" i "Wielkich oczach" Tima Burtona.
Na "Honeymoon" Lana przyciąga przede wszystkim wolną lejącymi się balladami. Chociażby "Salvatore", które sprawia wrażenie, jakby było wynikiem inspiracji włoskim klasycznym kinem. Hipnotyzuje też w singlu "Terrence Loves You" z delikatnym pianinem i saksofonem, nawiązując przy okazji lirycznie do "Space Oddity" Davida Bowiego słowami: – Ground control to Major Tom. Lana potrafi też do spokojnej kompozycji uroczo wpleść przekleństwa, czego dowodem jest "High by the Beach". Na dokładkę coveruje "Don't Let Me Be Misunderstood" z repertuaru Niny Simone, co ostatecznie podkreśla jazzujący charakter "Honeymoon". Krążek jest najciekawszym dziełem w dotychczasowej karierze Elizabeth Woolridge Grant. Urodzona w Nowym Jorku wokalistka zmierza w ciekawym kierunku.
Lana Del Rey | Honeymoon | Universal Music