Historia nie jest długa, za to z przytupem. Grają od 2014 roku, choć ustabilizowali skład z początkiem aktualnego rocznika. Wiele już osiągnęli, m.in. dzięki zwycięstwu na Antyfeście Zazdrościć mogą im na pewno wszyscy, bo zagrali na Impact Festivalu, dzięki czemu z dumą mogą sobie wpisać w CV, że grali przed Black Sabbath.
Aż wreszcie wydali płytę. Nie ma tu problemów z określeniem gatunku – Killing Silence sprawnie porusza się po ostrzejszej stronie rocka, zaglądając często do dorobku zespołów ze Seattle z ostatniej dekady XX wieku, czasem patrząc też w stronę klasycznego hard rocka. W kompozycjach usłyszymy riffy, solówki. Wokalista potrafi wrzasnąć, a że ma z czego i robi to czysto i z charyzmą, dodaje to muzyce dynamiki. Ryan Pasko (możecie go kojarzyć też z gry aktorskiej w popularnych serialach) jest bardzo mocnym punktem formacji – w przeciwieństwie do wielu polskich frontmanów ma wyrazisty, charakterystyczny i – co najważniejsze – wyćwiczony głos z czystą, angielską dykcją. Warto to podkreślać, bo to w naszym kraju nie oczywistość.
W konstrukcji nagrań słychać zauroczenie zabawą chórkami w refrenach – zdecydowanie bliżej tu jednak do Alice In Chains niż do kogokolwiek innego ze Seattle - obecne w recenzjach porównania do Pearl Jam traktować należy jako zwyczajną pomyłkę oceniających.
„Traces” jest bez wątpienia płytą zwartą, z logiczną konstrukcją. Całość jest bardzo żywiołowa, kolejne nagrania jasno wynikają jeden z drugiego. Nie oznacza jednak, że jest do końca kolorowo – brakuje trochę większego zróżnicowania tracklisty, przedzielenia mocniejszymi kontrapunktami. A że panowie z Killing Silence dają nie tylko mocno w piecyk, przyjemnie przekonuje kończące album balladowe „Following The Storm”, które po kilku przesłuchaniach wyrasta na jeden z najjaśniejszych punktów płyty. W strefie produkcji i realizacji dźwięku warto na przyszłość pamiętać o większej selektywności brzemienia, bo przecież po to gitarzyści dobrze grają, byśmy to słyszeli.
Nie wygląda na to, byśmy szybko o Killing Silence mieli zapomnieć. W kilku przypadkach w Polsce zespoły tego typu potrafiły wyciągnąć wnioski z frycowego, jakim niemal zawsze jest pierwsza płyta lub pierwsze występy. I obok takiego OCN z jednej, a Curry Hades z drugiej zespół widziałbym chętnie w przyszłości w radiach. Ach, no tak. Radia nie grają teraz takiej muzyki (kilka stacji rockowych wiosny nie czyni), poszukajcie Killing Silence w sieci.