"Nikt, poza mną, nie będzie decydował o mojej sztuce" – od początku kariery te słowa przyświecały Kate Bush. Trzymając się tego postanowienia, potrafiła nagrywać hity, które zawojowywały listy przebojów, ale nie bała się poruszać tematów, o których muzyka popularna milczała. Sama pisała piosenki, produkowała je, reżyserowała klipy. Stała się inspiracją dla rzeszy artystów, od BjÖrk i PJ Harvey, przez Tricky'ego i Anohni, po Johna Lydona czy Florence Welch. Nie rozpieszczała fanów. W czasie trwającej już blisko 40 lat kariery nagrała zaledwie 10 albumów, a w ostatnią trasę koncertową wyruszyła w... 1979 r. Zagrała na niej m.in. w słynnej hali Hammersmith Apollo w Londynie. Dwa lata temu Kate Bush zaskoczyła muzyczny świat, ogłaszając serię koncertów właśnie w tej hali. Początkowo miała ich dać 15, ale ponieważ bilety sprzedały się w 15 minut, serię rozszerzono do 22. Jej występy zachwyciły fanów i krytyków. Choć w zasadzie trudno mówić tu o koncertach, właściwie było to wizualne show z animacjami, tancerzami i innymi scenicznymi atrakcjami, które pomagał Bush przygotować m.in. Adrian Noble, wieloletni szef Royal Shakespeare Company. W przygotowaniach wspierał ją też jej syn, Albert McIntosh, który pojawia się na scenie jako aktor i wokalista w jednej z kompozycji.
Po dwóch latach od serii tamtych koncertów ukazał się album "Before tha Dawn" z materiałem wykonanym na londyńskiej scenie. Niestety wyłącznie w formie audio, nie daje więc szansy zobaczenia tego niezwykłego spektaklu. Najważniejsza była w nim jednak muzyka i sama osobowość Kate Bush. Ta zachwyca od pierwszych do ostatnich dźwięków. Całość została podzielona na akty, które znalazły się na trzech płytach. Bush towarzyszą doskonali muzycy, którzy mają za sobą wspólne nagrania z Peterem Gabrielem, Cliffem Richardem, Philem Collinsem czy Pink Floyd. To m.in. David Rhodes, John Giblin, Jon Carin czy genialny perkusista Mino Cinélu. Towarzyszył jej na scenie także irlandzki klawiszowiec Kevin McAlea, który grał z Bush w tym miejscu w 1979 r. Do tego aktorzy i chórek.
Już w pierwszym akcie Bush wykonuje swoje wielkie przeboje "Hounds of Love" i "Running Up That Hill (A Deal with God)" w powalających wersjach. Nic nie straciła z mocy i magii swojego wokalu. Całość zaczyna nie mniej poruszającą kompozycją "Lily" z albumu "The Red Shoes" z 1993 r. Potem jest jeszcze "Joanii" z albumu "Aerial" sprzed 11 lat przypominająca postać Joanny d’Arc. Pierwszą płytę wieńczy ponad ośmiominutowe wykonanie "King of the Mountain". Tak jak każdy poprzedni numer ten wbija w fotel. Słychać w nim dodatkowe instrumenty, oprócz tych, które brzmią w nim oryginalnie, a do tego odgłosy show ze sceny, w stylu szumu morza. Pozwala to dobrze wyobrazić sobie, jak wyjątkowe chwile przeżyli ci, którym udało się widzieć koncerty na żywo. Dwie kolejne płyty są już bardziej wyciszone, stonowane. Poruszająca szczególnie jest druga, skupiona wokół historii kobiety oczekującej na ratunek po tym, jak znalazła się w wodzie, uciekając z tonącego statku.
Fanów wczesnych dokonań Bush może zawieść to, że w setliście nie znalazła się żadna kompozycja z jej pierwszych czterech płyt z lat 1978–1982. Przeważają numery z "Hounds of Love" i "Aerial". Całość nie była dopracowywana w studiu, niepoprawiana. Bush chciała, żeby było tak jak na scenie.
Artystka przekonuje, że dla niej ta seria koncertów, przygotowywanie show było niesamowitym przeżyciem. Dla słuchacza jest nim również.