Nigdy nie odbierałem prawa artyście do tego, by nagrał, napisał, wydał, namalował to, na co ma ochotę, kaprys, zachciankę, chętkę. Nigdy nie uważałem, że trzeba patrzeć na grupy docelowe, na to, co w modzie i kto do sklepu ze sztuką pójdzie. Ale pytanie o to po co, dla kogo, i co tak naprawdę za tym stoi po wysłuchaniu „Pink Punk” pojawiają się mocniej niż po wysłuchaniu jakiejkolwiek polskiej płyty ostatnich miesięcy.
Temat jest ważny, bo mamy do czynienia z ikoną. Agnieszka, która już dawno odcięła pępowinę od Grzegorza Skawińskiego i O.N.A. jest dziś jedną z najbardziej rozpoznawalnych osobowości na scenie muzycznej. Znokautowała rynek platynowymi płytami „Modern Rocking” oraz „Forever Child”. Dodatkowo jest jurorką – przez jednych kochaną, przez innych wręcz przeciwnie – w programie, w którym na zasadzie dziel i rządź daje przepustkę może nie do sławy, ale na pewno do tego, by mając na siebie pomysł móc zaistnieć na scenie. Wyrazistość Chylińskiej w „Mam talent” stała się też jej przekleństwem – ileś już sezonów w talent show sprawia, że musimy być chwytani za gardło tylko jeszcze bardziej ekspresyjnym wyrażeniem emocji: od zachwytu po obrzydzenie.
To staje się pułapką. Nie można być zwyczajnym. Nie można spokojnie powiedzieć, co się uważa, bo przecież nikt już nie zwróci uwagi.
Agnieszka na nowej płycie zatem krzyczy. Tak, jak ona potrafi. Rockowo, gardłowo, tak by nikt tego nie przeoczył. Agnieszka śpiewa o odrzuceniu, o byciu śmieciem, o świecie, który jest w głowie, i w którym szczelnie się chroni to, co jest piękne i o tym, że „życie jest, jak ten pies”. Kilka refrenów jest zapamiętywalnych i na pewno pomoże w tym, by ludzie na koncertach powtarzali.
O frekwencję na koncertach się nie martwię. Oczywiście złośliwi powiedzą, że to też kwestia sukcesu poprzednich płyt. Nie, na występy Agnieszki Chylińskiej przyjdzie grupa solidaryzujących się z krzykiem, zagubieniem, osób wyoutowanych, osób wytykanych palcami. Ale czy ta grupa nie zasługuje na to, by ktoś ja potraktował trochę poważniej?
Lata temu, zaraz po swej czterdziestce, podczas konferencji prasowej w Polsce Nick Cave powiedział, że nie wyobraża sobie już nagrywania dla nastolatków, bo byłby w tym nieprawdziwy, nieautentyczny. Odwołał się przy tym do wielu muzyków, którzy przefarbowują włosy, by ukrywać metrykę i wiecznie przechodzą bunt, by przyciągać nastolatków. O tym, że jest to sposób na karierę muzyczną przekonuje nas od prawie dwóch dekad Green Day.
Płyta „Pink Punk” jest wyprodukowana bardzo starannie, momentami fantastycznie. Bartek Królik i Marek Piotrowski jako kompozytorzy w rockowej formie odnajdują się też zaskakująco – jak na ich dorobek – dobrze. Wszystko od strony formalnej zgadza się tak, jak tylko może zgadzać.
W słuchaniu „Pink Punk” najbardziej przeszkadza dojmujące poczucie zagubienia tożsamości artystycznej, ocierające się nawet o podejrzenia, że wszystko to jest wykalkulowanym flash mobem.
Czekam już na następną płytę. Każdy ma prawo mieć zły dzień. Nawet jedna z najlepszych polskich wokalistek ostatnich dekad.
Agnieszka Chylińska - "Pink Punk"; dystrybucja: Warner; ocena 5/10