Jak mnie wkurza to całe pojmowanie (a czasem i promowanie) Hani Rani jako modern classic. Bo chyba ze wszystkich etykietek, które powstały, by opisać nowe zjawiska, ta jest jedną z najmniej ostrych. I ciężko np. słuchając „Ghosts” powiedzieć, czy to jest alternatywne modern classic, czy może klasyczne modern classic. Zostawmy to.
Zgadzam się natomiast całkowicie z opiniami, że mamy do czynienia ze zjawiskiem. A zjawiska i w muzyce, i w show biznesie, żyją własnym życiem i są jak najmniej zależne od tego, co taki dziennikarz napisze. A nawet od tego, czy ktoś kto kochał twórczość Hani Rani wcześniej, będzie ją też kochał teraz.
Jeśli ta część muzyki, która jest też sztuką, a nie tylko rozrywką ma odpowiadać za przekazywanie opowieści i emocji po to, by poruszyć naszą duszę, zadbać o refleksję, skupienie, wzruszenie, to „Ghosts” wypełnia to zadanie w pełni. Dodatkowo nie wyważając drzwi delikatnie przesuwa granice pojmowania dźwięków, pozwala na przesuwanie tego, co nasze mamoniowe uszy zazwyczaj łakną.
„Ghosts” to również rzecz nie do opowiadania w kategorii piosenek. Oczywiście spokojnie sobie wyobrażam, by w radiu prezentować takie kompozycje, bo wyrwane z kontekstu brzmią i bronią się, ale najlepiej smakuje całość.
Uszyta na piękną jesień, na stan zadumy, do refleksji.