Nie muszą. Nic nie muszą. Mogą czasem ruszyć w trasę, by zwiększyć poziom życia na emeryturze. Ale tego też nie muszą. Udowodnili wszystko wszystkim, mają sławę, majątek, upadki z palm, role na scenie i w kinie i bardzo dużo dzieci.

Reklama

Informacja o tym, że ukaże się nowa płyta najsłynniejszego rockowego zespołu w historii mogła zwiastować piękne granie, a mogła też pokazać nam zespół, który odcina kupony i idzie na łatwiznę w zgarnianiu pieniędzy. Ale – patrz punkt pierwszy – oni nic nie muszą. I dlatego też nagrali bezczelnie przebojową, dobrą płytę.

Jeszcze raz przypomnijmy datę: październik 2023. To jest czas, w którym generalnie rock ma pod górkę, przegrywa z innymi gatunkami w rankingach i listach sprzedaży. I w takich okolicznościach dziadkowie z The Rolling Stones przypominają definicję, pokazują czym jest stylistyka.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że dużo nagrań z tej płyty wejdzie do playlist, bibliotek, zostanie zagranych miliony razy przez rozgłośnie radiowe. Stanie się klasykami w dniu premiery, rzeczami, które będziemy grać sobie wracając do 2023 roku.

Trwa ładowanie wpisu

Reklama

Wszystko tu jest – zmiany rytmu i tonacji. Rozszerzane instrumentarium i gościnny, zaskakujący udział Lady Gagi. Pani, która dostarczała rozrywki śpiewając piosenki typu „Poker Face” odnalazła się w sposobie grania Stonesów najlepiej. Aż by się chciało, by nagrywała już tylko takie piosenki, jak „Sweet Sounds of Heaven”.

Najspokojniejsze fragmenty płyty należą do tych mych najbardziej ulubionych. Ale oczywiście nie sposób odmówić klasy „Angry” czy „Mess It Up”. W tym ostatnim słychać echa „Brown Sugar” czy nawiązania do „Steel Wheels”. Ale przy „Driving Me Too Hard”, „Depending On You” czy wspomnianym duecie z Lady Gagą bujamy się najbardziej.

„Hackney Diamonds” to rzecz, do której nie ma uwag. Do tej płyty będziemy wracać. Ma w sobie magnetyzm, pierwiastek „Zagraj to jeszcze raz”. I nie brzmi tak, jakby miał być płytą pożegnalną.

Tak grają tylko najlepsi, tak gra The Rolling Stones.

Trwa ładowanie wpisu