W Polsce mamy dziwną polaryzację gustów. Oczywiście jest mainstreamowy radiowy pop, którego nikt nie kupuje (poza trzema-czterema wykonawcami). Jest hip-hop, który jest światem zamkniętym, światem często niezrozumiałym, ale takim, który da się poznać. Mamy nisze metalowe i mocny jazz. I mamy tradycję cudowną, bo przecież Andrzej Zaucha, ale jakoś tak jest, że nie przekłada się to na aktualne spojrzenie na to czym brzmi świat.
Od końca lat dziewięćdziesiątych i śmierci grunge’u obok hip-hopu nurtem głównym jest odmienianym przez wszelkie pod i neo gatunki jest soul, funk i rnb. W Polsce niemal każdy kto wystawia głowę poza getto gitar albo świat hip-hopu postrzegany jest jako dziwak – jak ktoś, kto na wigilię zamawia schabowego.A przecież tradycje – jak już wspomniałem – powinny zobowiązywać.
Rozbudowane instrumentarium, pulsacyjność, autentyczna radość z grania i pozytywny przekaz. Wnoszenie do naszego pełnego schematów gniazda nowych, często bardzo kolorowych piór. „14” jest płytą, która nie pozwala na pozostanie w bloku startowym. Tu trzeba się ruszać, tu trzeba tańczyć, tu trzeba zmusić kończyny do nadmiernego wysiłku.
Oczywiście pełne uroku są nagrania już znane, tzw. single. Czy „Chłopiec z zapałkami”, czy „Fala” są mocnymi reprezentantami. Nie wiem zaś ni w ząb dlaczego częściej w polskich rozgłośniach radiowych słyszymy nudny i prosty szlagwort sprzed lat o Barcelonie, San Andre zamiast muzyki, która nie dość, że jest przebojowo, to jeszcze coś wnosi.
Patrząc na krótką listę nagrań, proszę koniecznie zwrócić uwagę na kończące „Obietnice / Pan od muzyki”. To wspaniały finał płyty, który wkracza do najlepszych z 2023 roku. Na pewno zaś poprawia humor i wprowadza w znakomity nastrój.
Choć oczywiście jeśli ktoś zaś woli się przy polskiej muzyce smucić, to jego sprawa. Mi już wystarczy.