ID to skrót od angielskiego identification. Czy to właśnie oznacza tytuł twojej najnowszej płyty?


Tak. ID znaczy tożsamość. Zresztą z każdą moją płytą było podobnie. Przychodził moment, kiedy wiedziałam, że muszę się jakoś zdefiniować. Zawsze towarzyszyło temu pragnienie poszukania tożsamości, sprawdzenia, kim jestem i w jakim miejscu się znajduję. Wyliczyłam sobie, że właśnie mija 10 lat od czasu, kiedy ukazała się moja debiutancka płyta Ale jestem. ID jest zatem w pewien sposób moim albumem jubileuszowym. Po części też właśnie dlatego postanowiliśmy zrealizować go tak, jak tworzy się projekt marzeń, przy którym nie liczysz się z ograniczeniami, realizujesz go z tymi, których kochasz, i tam, gdzie zawsze chciałeś pracować.

Jak byś się dzisiaj określiła, po tych dziesięciu latach poszukiwań?

Każda z nagranych płyt, spotkania z ludźmi, których przecież tak podziwiałam, przyniosły rzeczy na trwałe pozostające w pamięci. Sądzę, że z tych niezwykłych chwil, które pamiętam, na płytach pozostał zaledwie drobny ślad. Reszta tkwi we mnie jako niemożliwe do opisania wrażenie, wpywające na zawsze na to, jak odczuwa się muzykę. I właśnie te chwile liczą się dla mnie najbardziej. Takie było spotkanie z Patem Methenym, tak było i teraz, kiedy tylu wspaniałych ludzi znalazło się w moim otoczeniu.

Z Patem Methenym razem byliście w studiu, razem graliście, razem pracowaliście nad kształtem płyty. Chcesz powiedzieć, że przy tylu gościach obecnych na ID” także doszło takiego kontaktu?


W jakiejś mierze tak, choć przecież nie mieliśmy okazji zgromadzić się wszyscy w tym samym czasie i miejscu. To jednak był w części urok przedsięwzięcia. Niebywałe, że udało się to wszystko poskładać. Takie produkcje to z jednej strony ogromne wyzwanie, z drugiej fantastyczna przygoda. Te spotkania, wędrówki po świeciehellip;

Czy mogłabyś, skoro jesteśmy już przy składzie grającego z tobą zespołu, opowiedzieć pokrótce o swoich zagranicznych współpracownikach?


Na bębnach wściekły i etniczny Manu Katche, którego pierwszy raz usłyszałam na bdquo;So” Petera Gabriela. Na instrumentach perkusyjnych Mino Cinelu, który sprawia, że muzyka nagle zaczyna unosić się w powietrzu. Słyszeliśmy go u Milesa i Stinga. Na kontrabasie Christian McBride, mocny, głęboki cios i niebywała muzykalność. Na basie elektrycznym Richard Bona, pogodny szaman z Kamerunu, śpiewający niczym afrykańska dżungla nocą. Śpiewają też u nas: geniusz i współtwórca bossa novy, gitarzysta Oscar Castro Neves, wirtuoz arabskiej lutni i być może najbardziej przejmujący głos, jaki znam: Dhafer Youssef, śpiewa Mino, wspaniała Kayah, której przedstawiać nie trzeba, i Mateusz Pospieszalski. Przy fortepianie: szalony Leszek Możdżer, skupiony eteryczny Norweg Tord Gustavsen i zanurzony w swoich kapitalnych orkiestrowych aranżach Krzysztof Herdzin. Marek Napiórkowski i Robert Majewski znani są świetnie z poprzednich płyt. Marcin Kydryński, który wymyślił i współtworzył ze mną ten projekt od początku, dał wiele swoich słów i muzyki, a także grał na rozmaitych gitarach. Wreszciehellip; na saksofonie nasz najukochańszy Branford Marsalis. Nie starczy słów w żadnym języku, by go opisać. I wielu, wielu, wielu innych kapitalnych gości; mogłabym mówić godzinami.

Goście, których zaprosiłaś, to nie dość, że bardzo słynni muzycy, lecz także bliscy współpracownicy np. Stinga. Nie sądzisz, że może to wyglądać, jakbyś chciała osaczyć Stinga, aby w końcu doprowadzić do waszego wspólnego muzycznego spotkania? Takie głosy słyszałem po rozesłaniu pierwszej informacji o składzie muzyków zaproszonych do ID.


Ten skład jest trochę sensacyjny, ale każdy widzi to, co chce. Oscar Castro Neves, Tord, Bona czy Dhafer nigdy Stinga nie spotkali. Christian jest być może najlepszym kontrabasistą świata, nagrał 700 płyt, ale ze Stingiem tylko dwie. Poznałam go, kiedy przyjechał tu w trio Pata. Jeśli chodzi o Stinga, to - oczywiście - chciałabym bardzo móc kiedykolwiek go osaczyć (śmiech). Ale wierz mi - ID jest celem, a nie środkiem do czegokolwiek. Nawiązując tego typu kontakty, stając z kimś do działań muzycznych, dzielisz się swoją duszą. Jesteś z nimi ramię w ramię na scenie i w studiu. Choć nie wiesz o nich wiele jako o ludziach i bazujesz tylko na wyobrażeniach, jest to jednak niezwykłe doświadczenie.

Tego rodzaju projekt to duże przedsięwzięcie finansowe. Mix w Real World, nagrania w Avatar Studio, master w Abbey Road - to kosztuje. Płytę wydajesz jednak poza Universalem, z którym dotychczas byłaś związana. Nasuwa się pytanie, jak udało ci się całość sfinansować?


Udało mi się podpisać nową umowę. Teraz będę już właścicielem także i swoich wcześniej wydanych płyt, a firma będzie zajmować się głównie sprawami samego kolportażu. To bardzo ważna dla mnie zmiana. A jeśli chodzi o finansowanie płyty, to wiedziałam, że prędzej czy później na takie pytanie trzeba będzie odpowiedzieć. Pomógł nam BMW Jazz Club. Mieliśmy też oszczędności.

ID ukazuje się 11 maja. Z twojej strony internetowej wynika jednak, że jesienią pojawi się wersja płyty na rynek zagraniczny. Mogłabyś opowiedzieć o tym pomyśle?


Taki jest plan. W trakcie pracy nad ID nagrałam sporo rzeczy w duetach z moimi gośćmi. Część z tych właśnie utworów pojawi się na wydaniu zagranicznym. Będzie tam mniej piosenek, więcej zaś moich bardziej osobistych pomysłów muzycznych, ale repertuarowe różnice nie będą wcale aż tak duże, zmienią się trzy, cztery utwory. Mówiąc żartobliwie, muzyka na polskiej wersji ID jest w porównaniu z wersją międzynarodową fabryką przebojów.

Nigdy nie korciło cię, aby odejść od okołojazzowej estetyki w stronę nowocześniejszych rodzajów muzyki?


Przede wszystkim u mnie nowe i dobre to wciąż jeszcze dwa różne słowa. Wychowałam się na Bachu i Ravelu, grałam dużo Mozarta, odkrywam Szostakowicza. Muzykę słyszę często jako tajemnicę, prowokację, ryzyko. Badanie dna duszy. Nie tylko jako rozrywkę z playlisty. Nie tylko jako tło do zakupów w supermarketach czy kawy w lokalu. Mam nadzieję, że ID wymaga czasem odrobinę więcej uwagi. Jazz, klasyka, elementy muzyki świata są dla mnie najciekawszym źródłem inspiracji, ponieważ wymagają szczególnego przygotowania, stawiają poprzeczkę bardzo wysoko. Jestem muzykiem, szukam wyzwań, które mnie interesują, i ludzi, od których mogę się uczyć. Przede wszystkim jednak wciąż mam nadzieję, że powoli wypracowuję własny głos. Niejako obok tych gatunków, szufladek. Boję się modnej muzy. Ktoś zredukował w niej rytm i harmonię do czterotaktowej frazy. Wrzucasz słuchacza w taką pętlę i niech tam biedak dogorywa. W erze DJ-ów nie musisz już grać na żadnym instrumencie, możesz nie mieć pojęcia o nutach i muzyce Bacha. Jestem za stara na takie mody. Lubię natomiast zawodowców. Fascynują mnie i chętnie wchodzę w ich poetykę. Mam wielką frajdę, kiedy zaprasza mnie Voo Voo czy Sweet Noise. Tam, gdzie w muzyce dzieje się coś ciekawego, zawsze można na mnie liczyć.

Skoro druga wersja ID przeznaczona jest za granicę - czy nagrywasz ją po angielsku?


W żadnym wypadku. Ja śpiewam po polsku, Oscar po portugalsku, a Richard w douala, Mino po francusku, Dhafer po arabsku. Ważne jest dla mnie, aby zachować koloryt tego świata, wszelka unifikacja byłaby nie na miejscu. Zresztą niektóre utwory śpiewane są tam w moim własnym dziwnym języku, kompletnie wymyślonym. Rzecz nie polega wtedy na tekście. Szczerze mówiąc, to sama muzyka powinna przemawiać.

Kiedy będzie można posłuchać ID na żywo i czy może planujesz chociaż jeden koncert w pełnym składzie?


To, niestety, niemożliwe. Bardziej prawdopodobne są oddzielne koncerty z niektórymi gośćmi z płyty. 6 czerwca w Teatrze Polskim w Warszawie zagramy w ramach BMW Jazz Club z Richardem Boną i Dhaferem Youssefem. W zeszłym roku grałam koncert z Oscarem Castro Nevesem. Trasa odbędzie się w październiku za granicą i w listopadzie w Polsce. Ja zresztą słabo nadaję się do intensywnej promocji. Sporo mojego czasu pochłania rodzina, a z niej nie chciałabym w żadnym wypadku rezygnować.




























Reklama