Neil Young "Le Noise"
W roku, w którym powróciło wielu rockowych weteranów – Santana, Eric Clapton – tylko Neil Young nie pokazał oznak starzenia. "Le Noise" to album nagrany solo tylko z gitarą elektryczną i akustyczną. Dzieło bezkompromisowe, jazgotliwe, szczere i osobiste – 65-letni muzyk zabrzmiał, jakby miał o połowę mniej lat.
Matthew Herbert "One Club"
Można marudzić, że Herbert powtarza oklepane patenty – w końcu jak długo można eksploatować pomysł samplowych kolaży? Jednak długo, bo każda płyta Herberta zawiera inną historię. "One Club" skonstruował z dźwiękowych próbek nagranych podczas jednej nocy we frankfurckim klubie. Wyczarował z nich muzykę antytaneczną – z jednej strony kuszącą transową, wybitnie klubową rytmiką, z drugiej szczerzącą industrialne, noisowe kły. Tym samym posunął ewolucję muzyki tanecznej o krok do przodu, a to już dawno nikomu się nie udało.
Shining "Blackjazz"
Ubiegły rok nie mógł zacząć się lepiej. Wydany w połowie stycznia piąty album norweskiej grupy Shining przyniósł schizofreniczną mieszankę metalowego jazgotu, jazzowego chaosu i elektroniki ala Aphex Twin. Gitarowe riffy wymieszane z saksofonowymi solówkami, zagrane w obłąkanym tempie melodie, histeryczny wokal JNrgena Munkeby’ego, a wszystko ukoronowane genialnym coverem "XXI Century Schizoid Man" King Crimson. Arcydzieło.
Grinderman "Grinderman 2"
Nick Cave z Warrenem Ellisem nagrał drugi album pod szyldem Grinderman i ponownie rozłożył na łopatki. Ich płyta to najbardziej bezkompromisowy, rock’n’rollowy materiał roku. Skrzeczące gitary, na zmianę szepczący i wrzeszczący Cave, na przykład: "Nie obchodzi mnie Budda, Krishna, Allah, żaden z nich, ja tylko siedzę w wannie i ssę jej kciuka". Tak się gra rocka i bluesa po 50.
Niwea "01"
Płyta wzbudziła skrajne reakcje – od miażdżącej krytyki paranoicznej maniery i tekstów oraz eksperymentalnych produkcji Dawida Szczęsnego po zachwyty nad oryginalną formą i stylem. To dobrze, bo „01” ma męczyć ponurym klimatem, irytować teatralną ekspresją i nie pozostawiać obojętnym wobec muzyki, która nie mieści się w przyjętych u nas standardach.
LStadt "EL. P"
Gdy kolega odpalił w redakcji "EL. P", byłem przekonany, że to nowy solowy album Damona Albarna – ten sam wokal, ta sama fantazja i popowa wrażliwość wymieszana w idealnych proporcjach z rockowymi eksperymentami. Łódzki band wyznaczył nowe standardy na nadwiślańskiej scenie muzycznej – również produkcyjnie, bo to najlepiej brzmiąca polska płyta, jaką znam.
Blindead „Affliction XXIX II MXMVI”
Trzeci album Blindead to awans trójmiejskiej grupy do światowej ekstraklasy. Kompozycyjny i aranżacyjny majstersztyk, przemyślany w każdym szczególe koncept album, jakiego w Polsce jeszcze nie było. Intensywny, przytłaczający, mroczny, gęsty od emocji.
Czesław Śpiewa "Pop"
Mozil pokazał tą płytą, że nie był gwiazdą jednego sezonu. Czesław ponownie karmi spostrzeżeniami o Polsce, ckliwą wokalną manierą i harmonią. Miesza rock z kabaretem, piosenką ludową i balladami. Raczy słownymi perełkami: "Tatuś był taki śmieszny/Ideały ciężkiej pracy nigdy mu nie przeszły/I kochał nas przez cały czas/Przez to zmiękł, a mężczyzna musi być jak głaz/Dlatego kiedy sypiał z mamą/Mama była smutna rano".