Na ile sposób, w jaki występujecie na koncertach, jest dla was nietypowy? Bo dla widzów jest taki na pewno.

Gaba Kulka: Widzowie odbierają głównie cienie, wizualizacje. My jesteśmy w jeszcze dziwniejszej sytuacji, bo w ogóle nie widzimy publiczności, a do tego jej nie słyszymy. To gra w obie strony. Dla nas to rodzaj spaceru po linie.

Reklama

Olo Walicki: Saintbox na scenie to rodzaj eksperymentu, działalności konceptualnej. W trakcie występu jesteśmy odcięci od publiki. Feedback możemy odebrać dopiero po koncercie. Dopiero po wszystkim jesteśmy w stanie to przeanalizować i podsumować w oparciu o rozmowy z publicznością.

Gaba: Ale muzyka nie jest przy tym tylko ilustracją dołączoną do eksperymentu graficznego. Elementy mają współgrać, współtworzyć siebie. Strona wizualna wpływa na rys tej muzyki, dzięki czemu jest – podobnie jak obraz – niedopowiedziana i abstrakcyjna.

Gdzie jest w takim razie granica, za którą przejdzie to w czysto wizualny show?

Gaba: Jedno inspiruje drugie, jedno karmi drugie na scenie. Nie widzę więc możliwości, żeby widz poczuł przewagę którejś części.

Wasze koncerty wymagają specyficznej sceny, długich przygotowań. Nie wykluczacza to grania dla większej liczby widzów?

Reklama

Olo: Jesteśmy w trakcie pracy nad alternatywną formułą łączenia elementu muzycznego z zamysłem wizualnym. Będzie wersja light, właśnie po to, żeby pokazać to w większej ilości miejsc. Do pełnej wersji potrzebna jest duża zaciemniona scena i sporo czasu na montaż. Poważną zmianą muzyczną wobec zeszłorocznych koncertów jest obecność na scenie perkusisty Macia Morettiego, który do tej pory był z nami na scenie tylko wirtualnie. Program przearanżowujemy dla niego, żeby był bardziej otwarty formalnie, z większą możliwością improwizacji.

Gaba: Macio był z nami w projekcie od początku, ponad połowa płyty jest nagrana z nim. Jego obecność na scenie to logiczne działanie przenoszące to, co dało nam tyle radości na płycie, na scenę. Stanowi też dla nas kolejną inspirację. Dała powód, żeby przearanżować numery nie tylko pod kątem perkusji, ale w ogóle, żeby utrzymać zainteresowanie ewolucją tego projektu.

Ewolucja to chyba najważniejsze, co was trzyma w Saintobox?

Olo: Przy tym projekcie cały czas mamy w głowie taką myśl, że to jest proces twórczy, nie chcemy w ogóle dopuszczać do sytuacji ograniczania się, niemożności zmiany, dzięki temu jeszcze wszystko przed nami, wszystko jest możliwe. To jest jak dojrzewanie, z wiekiem wiemy, co jest dla nas korzystne, a co nie. Wszelkie zmiany dążą do zbudowania jeszcze większej harmonii, zgodności artystyczno-formalno-twórczej.

Gaba: Po każdym koncercie mamy mnóstwo pomysłów na zmiany. Taki był też proces nagrywania płyty – na zasadzie weryfikacji pomysłów. W bardziej komfortowy sposób niż na koncertach, bo prywatnie. Sprawdzaliśmy, co działa, a co nie. Eliminowanie rzeczy niepotrzebnych jest bardzo ważne.

Olo: Chodziło o to, żeby unikać pustych figur, słów.

Jak wyglądał proces odnajdywania się każdego z was w tym projekcie?

Olo: Generalnie staraliśmy się porozdzielać zadania, kompetencje. Jednocześnie wszelkie decyzje podejmujemy demokratycznie, co przychodzi łatwo, bo jest nas troje. Maciek Szupica zajmował się stroną wizualną w oparciu o dyskusje, analizy naszych założeń. Ja się zajmowałem przygotowywaniem muzyki, Gaba tekstami. Co ważne, razem z Gabą zrobiliśmy aranżacje.

Gaba, jak wyglądała dla ciebie praca z różnymi językami na płycie? Śpiewasz po łacinie, angielsku, niemiecku...

Gaba: Subtelne różnice w śpiewie prowokuje samo brzmienie mowy, stosunek ilości spółgłosek do samogłosek na przykład. Wiem, że mój głos w różnych językach brzmi różnie, zmienia barwę, tak jak instrument zmienia tonację, ale czasem nad tym nie panuję. To jest też kwestia anatomii, powietrze w gardle w różnych językach układa się inaczej.

Skąd pomysł na konkretne języki w różnych piosenkach?

Gaba: Założenie, że wielojęzyczność jest czymś pozytywnym, było w wypadku tego albumu od początku jasne. Słuchając aranżacji Ola, przychodziły do głowy pomysły, że może dobrze by to wyglądało w tym albo tamtym języku, który w większym lub mniejszym stopniu mam opanowany. Próbowałam szukać w tym kierunku.

W zapowiedziach albumu Saintbox jest mowa o odnoszeniu się materiału do rytuałów, duchowości. Do jakich konkretnie?

Olo: Miałem taki pomysł, żeby potraktować tematy związane z sakralnością, duchowością jako rodzaj narzędzia, techniczny zabieg, który mógłby nam służyć jako punkt startu w rozpoczęciu rozmów o tej muzyce. To był prosty zabieg formalno-techniczny. Żeby był punkt startu i żebyśmy w wypadku pogubienia się mieli do czego wrócić, również żebyśmy mieli od czego odejść. Traktowaliśmy go też z dystansem. Nie odnosimy się do żadnej konkretnej religii czy kościoła, bo nie o to nam chodziło. Chodziło o doświadczenia związane z duchowością.

Gaba: O zespół skojarzeń z nimi związanych.

Wasza muzyka jest bardzo filmowa, kierowały wami jakieś konkretne wizualne inspiracje?

Gaba: Operowaliśmy na abstrakcyjnych odniesieniach, nie na konkretnych przykładach. Poza tym Maciek Szupica ma mocne podstawy własnej twórczości, własną estetykę. W paru zdaniach podsuwa pomysł, chwilę później idzie go realizować. Rysuje zarys swoich intencji, haseł estetycznych. My staraliśmy się inspirować i odnosić do nastrojów, emocji, klimatów, zabiegów technicznych. Czy to ma być melancholijne, niepokojące, w jakich proporcjach?

Domyślam się, że z koncept albumu niełatwo było wyrwać singiel do promocji?

Olo: Tej płyty na pewno powinno się słuchać w całości. Nie wybiórczo, bo to przypominałoby czytanie pojedynczych rozdziałów z książki. Album ma bardzo określoną dramaturgię przebiegającą przez całość.

Ale singiel musiał zostać wybrany.

Gaba: Chodziło o wyrwanie fragmentu, który będzie sam w sobie wystarczalny, zamknięty, a z drugiej strony będzie zachęcał do całości. „Eulalia” od początku była murowanym kandydatem, bo jest reprezentatywna dla materiału, nie podsumowuje całości, ale nadaje ton.

W produkcję płyty zaangażował się Marcin Bors. Od razu „połknął” Saintbox?

Gaba: Marcin wchodził w ten projekt powoli, stopniowo go rozczytywał. Co jest dla niego komplementem. To nasz piąty Bitels. Zależało nam, żeby ktoś trochę wywrócił to do góry nogami, bo spojrzenie z zewnątrz jest nieodzowne. I cieszymy się, że był to właśnie Marcin.

Bardzo dbacie o swoją internetową wizytówkę, co niestety nie jest jeszcze normą w przypadku polskich zespołów.

Olo: W Saintbox to Gaba jest informatycznym geniuszem. Ma ogromne wyczucie internetu.

Gaba: Technicznie daleko mi do specjalistki, ale dobrze mi się pracuje z tym medium. Siedzę w nim od wielu lat i sama kleję swoje strony. Zwracam na to uwagę u innych artystów i najlepsze pomysły przeszczepiam na własny grunt. Mamy świadomość, że dla artystów takich jak my to jest najlepsza rzecz, jaka mogła się wydarzyć. Internet to jest nasza żywotność.