Od Kate Bush przez Sinead O'Connor po Barbrę Streisand, twoje muzyczne fascynacje to kobiety obdarzone zarówno niepowtarzalnymi głosami, jak i wyrazistymi osobowościami. Które elementy ich repertuaru i które cechy charakteru zwróciły twoją uwagę?
Kasia Kowalska: Kate Bush to dla mnie przede wszystkim bardzo oryginalny kobieco-dziewczęcy głos, świetne kompozycje, które sama pisze. Jej hit "Wuthering Heights" zamierzam nagrać na swoją kolejną płytę. Ten utwór to powrót do dzieciństwa. Pamiętam, jak zakładałam sukienkę matki i udawałam Kate przed lustrem. Sinead z kolei to etap mojego buntu w okresie dojrzewania; wyjazdy na koncerty do Jarocina i golenie głowy na łyso. Jej pierwszą płytę "The Lion And The Cobra" uważam za jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek słyszałam, jeśli chodzi o damskie śpiewanie. Drapieżna, charyzmatyczna, na wiele lat była dla mnie inspiracją aż nie usłyszałam Streisand!
Co się wtedy zmieniło?
Wtedy świat mi się zawalił, bo okazało się, że nie jestem w stanie powtórzyć żadnej z jej piosenek. Do tej pory śpiewałam bez trudu piosenki swoich idolek, a tu nagle napotkałam mur nie do obejścia. Barbra Streisand to zupełnie inny poziom wykonawstwa, inna rozpiętość dźwięków, intonacja... Ona jest nie do podrobienia! Zakochałam się w niej i zaczęłam kolekcjonować jej płyty.
Czy pamiętasz moment, w którym po raz pierwszy usłyszałaś Barbrę Streisand? Towarzyszyły tej chwili szczególne emocje?
Tak, pamiętam. Nagrałam sobie na kasetę magnetofonową utwór, który najczęściej był puszczany w radiu – "Woman In Love" ze świetnej płyty "Guilty". Pamiętam ten dźwięk i swoje wzruszenie, gdy śpiewała: "It's a right I defend over an over again"...
Miałaś okazję zobaczyć i posłuchać Barbry na żywo?
Tak, udało mi się zobaczyć ją kilka lat temu w Berlinie. Zapłaciłam rekordową cenę za bilet. Zresztą bilety na jej występy w ogóle są bardzo drogie. Chciałam lecieć 13 października tego roku na jej koncert w jednej z nowych sal na Brooklynie, ale bilet kosztował 1500 dolarów, więc niestety musiałam odpuścić (śmiech).
Z piosenką broadwayowską zmierzyłaś się na płycie zarejestrowanej na żywo pt. "Koncert inaczej", ale nigdy w studiu. Nie kusiło cię, by oddać hołd Barbrze i nagrać cały album z utworami z jej repertuaru?
Widzę to raczej jako koncert w teatrze, gdzie mogę zaprezentować kilkanaście przekrojowych utworów z jej repertuaru. Nagrywanie w studiu z big bandem, z orkiestrą nie jest łatwe i do tego kosztowne. Jeśli znajdzie się sponsor – proszę bardzo, nagram taką płytę! (śmiech).
Przepastna dyskografia Streisand to nie tylko utwory musicalowe, ale i popowe a nawet klasyczne. Czy w każdej odsłonie Barbra brzmi twoim zdaniem tak samo przekonywująco?
Przyznam szczerze, że nie każdej płyty Barbry słucham z zapartym tchem. Do moich ulubionych należy soundtrack z filmu "Yentl", który uważam za dzieło sztuki wokalnej. Wystarczy posłuchać "Papa Can You Hear Me?" czy "Piece Of Sky". Ścieżka dźwiękowa z filmu "A Star Is Born" to po prostu rewelacja! Koncertowy album "One Voice" – majstersztyk!
Czy w swojej kolekcji masz płyty czy pamiątki związane z Barbrą, które są dla ciebie wyjątkowo ważne?
Mam chyba wszystkie jej płyty z pierwszego okresu. Co ciekawe, sporo płyt winylowych Barbry otrzymałam w prezencie od swoich fanów.
Dla większości słuchaczy Barbra kojarzy się przede wszystkim z jedną piosenką, wspomnianą wcześniej "Woman In Love". W jaki sposób zachęciłabyś tzw. przeciętnego słuchacza, by zapoznał się z nieprzeciętnymi możliwościami Barbry Streisand?
Zachęcam, by każdy obejrzał musical "Funny Girl" i zobaczył, jak Barbra gra i posłuchał, jak śpiewa.
Barbra obchodzi w tym roku jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Czego chciałabyś jej życzyć z tej okazji?
Życzę jej, żeby żyła jeszcze długo i kiedyś zawitała do Polski. No i żeby bilety na jej koncerty nie były takie drogie! (śmiech)