Wydany niemal po ośmiu latach solowej przerwy "Blues Funeral" to gorzka, mroczna wycieczka od bluesa przez rock po elektronikę. Mark zebrał tu wszystko, czym bawił się w kultowych projektach: Screaming Trees, Mad Season, Queens of the Stone Age, Twilight Singers, The Gutter Twins i Soulsavers. Zresztą przy nowym krążku Lanegan również pracował ze sprawdzoną ekipą: producentem Alainem Johannesem (współpracującym z Queens of the Stone Age), Joshem Homme (liderem QOTSA), Gregiem Dullim (Twilight Singers, The Gutter Twins) oraz Jackiem Ironsem (Red Hot Chili Peppers, Pearl Jam) i Chrisem Gossem (Kyuss, Unkle). Wyszła z tego fascynująca mieszanka.

Reklama

Na "Blues Funeral" Mark śpiewa, jakby chciał wydobyć z siebie wszystkie mroczne rejony, przez które przeszła cała scena grunge z Seattle. A Lanegan uczestniczył w tym od środka. Jego kumple odchodzili w mrocznych okolicznościach (Kurt Cobain, Andrew Wood z Mother Love Bone), sam miał problemy z narkotykami. Może właśnie dzięki temu, tak jak Tom Waits czy Jim Morrison, ma głos absolutnie pozbawiony fałszu. Twierdzą tak zresztą nie tylko zachwycający się jego płytami krytycy, lecz także inni znakomici wokaliści, jak chociażby Dave Gahan z Depeche Mode.

Tak jak wspomniani Waits i Morrison, Mark ma też w głosie i w tym co pisze poetyckość, wrażliwość i autodestrukcję. Każdy numer wywołuje tu ciarki na plecach. Czy jest to psychodeliczne, niemal dyskotekowe "Ode to Sad Disco", knajpiana serenada w stylu Waista "Deep Black Vanishing Train", zagrana jakby od niechcenia ballada "Phantasmagoria Blues" czy "Leviathan" – numer, za który na pewno Morrison i całe The Doors daliby się pociąć.

"Blues Funeral" to momentalnie wciągająca muzyczna powieść niemizdrzącego się, świadomego i doświadczonego muzyka. Posłuchanie tego materiału na żywo może być wyjątkową przygodą. Będzie się można o tym przekonać już 19 marca w warszawskiej Proximie. Ciekawe, czy fanom uda się go chociaż na chwilę rozśmieszyć.

Mark Lanegan Band | Blues Funeral | 4AD