Nie wszyscy w muzycznym świecie chcą iść z tzw. duchem czasu. Podążanie wraz z nim w muzyce rockowej, czy może bardziej gitarowej przestało już dawno mieć jakikolwiek sens. Gatunek tak mocno rozbił się na atomy, że nikt już nie wie, co teraz jest najmodniejsze. Krzyczeć i rapować jak Linkin Park – bez sensu. Grać jak U2 – z tego nawet Coldplay zrezygnował. Pozostać indie? Ale cóż to dziś znaczy? Czy indie są bardziej dzieciaki co i rusz próbujące podbijać UK Charts, czy bardziej Neil Young ruszający na krucjatę przeciwko Monsanto?

Kiedy pochodzi się ze Seattle niezależność, jako stan umysłu ma się wpisaną w krew. Jak opowiadali niegdyś przeróżni mniej lub bardziej znani muzycy w filmie „Hype!”, nikt tam nie przyjeżdża na koncerty, a mając taką pogodę (zimno i pada do kwadratu) można tylko tworzyć i krzyczeć. Band of Horses na nikogo nie krzyczy, ale ich muzykę z płyty „Why Are Sou OK.” ciężko zaliczyć do najbardziej pogodnych na świecie.

Zespół prezentuje klimat zdecydowanie bardziej zbliżony do tego, co prezentował na dwóch pierwszych płytach. Rytmiczna, nieco mglista psychodelia, granie mocno rytmiczne, oparte na dobrze znanych gitarowych akordach. Band of Horeses gra tu raczej spokojnie, skupiając się na klimacie, który momentami przywodzi na myśl brzmienie Merkury Rev ze swych najlepszych lat.

Czasem jest nieco szybciej, jak podczas „In a Dreamer”, w którym patenty riffowe od razu wprowadzają stopę w bardzie dynamiczne wybijanie rytmów, ale zabawy z głosem z jednej strony przypominają lata siedemdziesiąte, z drugiej eksperymenty formalne formacji Eels.

Są też momenty zupełnego wytchnienia, jak przy bardzo pogodnym, wręcz nastrojowym „Lying Under Oak”, które zgodnie z tytułem wprowadza w nastrój kanikuły, odpoczynku, wytchnienia. Ale to moment, bo zaraz potem spotyka się z twórczym przerabianiem klasyki, podejściem, które można scharakteryzować słynnym polskim hasłem: szukaj, burz, buduj.

To wszystko sprawia, że „Why Are You OK.” jest dziełem wymagającym, do którego nie można podchodzić jako do albumu dosłuchiwanego gdzieś tam z doskoku. Tu na dźwiękach trzeba się skupić, by czerpać z nich satysfakcję. Ta jest jednak większa niż się spodziewamy, bo album zostawia po sobie ślad mocniejszy niż się początkowo wydaje.

Słuchanie Band of Horses daje jeszcze jedną refleksje – to kolejna płyta, która tworzona jest z myślą bardziej o koncertach niż studyjnym graniu. No bo skoro płyty się nie sprzedają, a na koncerty ludzie przychodzą…











Reklama